Zapowiadany przez min. Kopacz koszyk świadczeń gwarantowanych wejdzie do praktyki medycznej nie prędzej niż w czerwcu 2009 roku! Jeżeli wejdzie Los nie oszczędza minister zdrowia Ewy Kopacz. W sondażach zamawianych przez media z okazji półrocza rządu Donalda Tuska wypadała najgorzej ze wszystkich ministrów. Toną w Sejmie kolejne projekty poselskie ustaw reformujących służbę zdrowia, sygnowane przez jej partyjnych kolegów. Dwaj wiceministrowie, Andrzej Włodarczyk i Krzysztof Grzegorek, podali się do dymisji. Pierwszy z powodów zdrowotnych, drugi w wyniku oskarżeń o korupcję. Resort zdrowia de facto przestał funkcjonować, bo który z urzędników, czując, że szefowa jest „na wylocie”, będzie się wychylał? Na nic, w tej sytuacji, zdadzą się publiczne deklaracje Donalda Tuska, że „jest zadowolony” i ma „pełne zaufanie” do Ewy Kopacz. Ludzie wiedzą swoje. A pani minister nie jest pierwszym ani ostatnim politykiem, który poległ na reformie służby zdrowia. Hubris Jeśli są jakieś błędy, które można było popełnić w związku z tą reformą, min. Ewa Kopacz na pewno je popełniła. Platforma Obywatelska nie była przygotowana do przeprowadzenia zmian w służbie zdrowia. Pod koniec ub.r. rząd na stronie internetowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów opublikował listę projektów ustaw, nad którymi miał zamiar pracować od 1 stycznia 2008 r. Nie było na niej nic, co dotyczyłoby reformy. Gabinet Tuska właściwie został zmuszony do działania protestami lekarzy, którzy zaczęli zwalniać się i odchodzić od łóżek pacjentów. Pierwsze deklaracje Ewy Kopacz, premiera Tuska i szefa klubu PO, Zbigniewa Chlebowskiego, były takie: * rząd ma gotowe projekty ustaw, lecz by przyspieszyć prace nad nimi, skieruje je „w ciągu tygodnia” do laski marszałkowskiej, korzystając z tzw. inicjatywy poselskiej; * zorganizujemy „biały szczyt” z udziałem „przedstawicieli środowisk”; * pieniądze dla lekarzy się znajdą, ale „po uszczelnieniu systemu”; * winę za upadek służby zdrowia ponoszą nasi poprzednicy – czytaj: PiS. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te obietnice. Poselskie projekty ustaw pojawiały się w Sejmie i znikały. A potem marszałek Komorowski trzymał je w „zamrażarce” od stycznia do marca. „Biały szczyt” okazał się propagandową szopką, w której uczestniczyły nawet nieistniejące organizacje. Stawiani zaś pod ścianą dyrektorzy szpitali godzili się na podwyżki, po cichu licząc, że w drugiej połowie roku znajdą się w NFZ dodatkowe środki. Stacje telewizyjne od czasu do czasu pokazywały dramatyczne sceny z ewakuacji pacjentów. Kontrastowało to z urzędowym optymizmem i pewnością siebie Ewy Kopacz. W pewnej chwili ów stan przeszedł w hubris – jak starożytni Grecy nazywali przypływ imperialnej pychy, poprzedzający gwałtowny, z woli Bogów, upadek. Pani minister obiecywała wszystko wszystkim, ciskała gromy na poprzedników, dowodziła, że „reforma ma kilkadziesiąt lat zaniechań”… tylko efektów jej działań nie było. Inicjatywa poselska, czyli… Źródłem klęski Ewy Kopacz jest, delikatnie mówiąc, nieprawda. Nie wiem, kto z jej resortu lub Kancelarii Premiera podsunął pomysł, by rządowe projekty ustaw reformujących służbę zdrowia wprowadzić pod obrady Sejmu, korzystając z tzw. inicjatywy poselskiej. W styczniu br. nikt nie dostrzegł niebezpieczeństwa, ale dziś owa nieprawda skutecznie blokuje w Sejmie prace nad tymi ustawami. Ostatnio poseł Jerzy Ziętek (PO), przewodniczący podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia poselskiego projektu ustawy o ochronie indywidualnych i zbiorowych praw pacjenta oraz o Rzeczniku Praw Pacjenta (druk nr 283), na wniosek posłanki Mirosławy Masłowskiej (PiS), która powiedziała, że „projekt Ministerstwa Zdrowia trzeba zwrócić wnioskodawcom do poprawki”, zmuszony był zawiesić prace nad sygnowanym przez SIEBIE projektem ustawy! Resort zdrowia oczywiście nie był autorem tego dokumentu! Ba! Zawsze twierdził – i mam to na piśmie – że siedem projektów ustaw reformujących służbę zdrowia to inicjatywa poselska, a „Ministerstwo Zdrowia jedynie uczestniczyło w pracach nad nimi”. Inna sprawa, w jakim zakresie uczestniczyło. Oczywiście wolno wierzyć, że kilkunastu dziarskich posłów Platformy jest w stanie w ciągu tygodnia spłodzić siedem dorodnych ustaw. Tylko że obowiązkiem opozycji jest to sprawdzić. A jak się to robi: Gdy taki „projekt poselski” trafia pod obrady sejmowej Komisji Zdrowia lub specjalnie powołanej podkomisji, opozycja wskazuje np. zapis, w którym odwołuje się on do nieistniejącego prawa, czyli jest niekonstytucyjny. Lub zgłasza poprawki, do których zgodnie z procedurą winni odnieść się autorzy owego dokumentu. A z tym posłowie
Tagi:
Marek Czarkowski