Maniak władzy

Maniak władzy

Dla Kaczyńskiego codzienność to wojna


Waldemar Kuczyński – ekonomista, polityk, działacz opozycji demokratycznej w PRL. Internowany 13 grudnia 1981 r. W III RP szef zespołu doradców premiera Tadeusza Mazowieckiego, pierwszy minister przekształceń własnościowych. Współzałożyciel Unii Demokratycznej. Autor m.in. „Zwierzeń zausznika” (o kulisach rządu Tadeusza Mazowieckiego) i „Przeciw Czwartej Rzeczpospolitej. Publicystyka 2004-2007”.


Gdy pierwszy raz zobaczył pan Jarosława Kaczyńskiego, pomyślał pan, że zrobi taką wielką karierę?
– Nie pomyślałem. Ale od początku, a moja bliska pamięć o nim wiąże się z rokiem 1989, miałem dwie refleksje. Po pierwsze, że to jest gość o niewątpliwym talencie do gry politycznej. Że to zwierzę polityczne. A po drugie, że to złe zwierzę polityczne. Złe zwierzę, ale obdarzone talentem i przez to bardziej złe i niebezpieczne.

Nie miał pan o nim dobrego zdania.
– Nie miałem. Podobną opinię miał Tadeusz Mazowiecki. Widzieliśmy też, że Kaczyński jest niezdolny do współpracy, że dla niego nikt właściwie nie może być partnerem. Dlatego że on nie uznaje partnerstwa, uznaje tylko dominację. Swoją dominację. Ale wtedy to nie było otoczone złymi emocjami, one narastały przez lata.

Na czym to zło, o którym pan mówił, polega?
– Po pierwsze, to człowiek, dla którego nic, dosłownie nic, poza polityką nie istnieje. Polityka w stu procentach, a nawet, w sensie przenośnym, więcej niż w stu, składa się na treść jego życia. Po drugie – jego widzenie świata. Świat dla Jarosława Kaczyńskiego to uniwersum wrogie, wobec którego trzeba być nieufnym, którego trzeba się lękać, z którym trzeba walczyć. To człowiek o mizernej wrażliwości i otwartości na innych. Świat dzieli na dwie części. Tę, którą zdołał sobie podporządkować i która jest jak gdyby jego. Tę część w różny sposób nagradza. Ale nie żywi do tych ludzi ciepłych uczuć, raczej pogardza nimi, widząc w nich stado bytów podatnych na podporządkowanie za pomocą ładnych słówek, ale przede wszystkim sutej miski. I jest druga część tego uniwersum, którą odbiera jako wrogą, z którą trzeba walczyć, którą należy pokonać i zniszczyć.

Kiedy taki człowiek obejmuje władzę, nie potrafi współpracować z partnerami. I nie jest w stanie rządzić krajem w spokoju. Ponieważ dla niego codzienność to po prostu wojna.

To fakt, spokoju z nim nie ma.
– Niech pan popatrzy na jego zachowania polityczne po 1989 r. Z nikim nie potrafił współpracować. Najpierw zaczął wojnę z Wałęsą, gdy się okazało, że on sam nie będzie prezydentem „zza wałęsowych pleców”. Potem z Olszewskim – ledwo go zrobił premierem, zaczął go zwalczać, bo Olszewski szefem URM zamiast Lecha Kaczyńskiego mianował Wojciecha Włodarczyka, co oznaczało, że Jarosław nie będzie „premierem zza pleców Pana Jana”. Później zaczął rozmowy o wejściu do rządu Suchockiej i się pokłócił, bo Suchocka nie była gotowa zgodzić się na jego warunki, na włączenie do rządu Glapińskiego w roli agenta Jarosława. Dalej był romans z AWS i też skończyło się niczym. To samo było z Lepperem i Giertychem. Wszystko wywracało się o demona dominacji tkwiącego w Kaczyńskim.

A w ostatnich latach jeszcze Gowin, Ziobro…
– Kaczyński nie jest zdolny do rządzenia krajem w jakiejkolwiek koalicji, która byłaby faktyczną koalicją, a nie składała się z partii, nad którą on panuje, i piesków na łańcuchu. Inaczej nie potrafi. Kaczyński jest osobowością o psychicznej konstrukcji totalitarnej. Ja go nie stawiam na równi ze Stalinem, Hitlerem i innymi zbirami, to chcę wyraźnie powiedzieć, natomiast, jeśli chodzi o konstrukcję psychiczną, ma on wiele cech podobnych. To maniak władzy, dla którego manipulowanie ludźmi, ich dzielenie, wykorzystywanie jest największą namiętnością. Ma również cechy paranoi politycznej. Skupienie całego życia na polityce. Oczywiście ma ludzkie emocje, ale uważam, że w jego żałobie po katastrofie smoleńskiej mało było prawdziwej żałoby. To była eksplozja nienawiści, pragnienia zemsty i od razu kalkulacja, jak to wykorzystać politycznie.

Że zamach…
– On wymyślił koncepcję zamachu. Wymyślił ją siłą odruchu. To wyszło z niego w tym momencie, kiedy Sikorski zawiadamiał go, że doszło do katastrofy. Gdy wykrzyczał: „Zabiliście mi brata!”.

Jego osobowość odbija się w konstrukcji partii, którą stworzył. Jak się analizuje statut PiS – nie znam jego aktualnej wersji, ale nie sądzę, by była inna od tej, którą analizowałem gdzieś około roku 2009, w artykule opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” pod tytułem „Bolszewicy III RP” – to widać, że oddaje całą władzę w ręce jednego człowieka. Tak nie było nawet w PZPR po 1956 r. Konstytucja PiS jest konstytucją partii totalitarnej. I to jest groźne. Dlatego że gdy taka partia przejmuje władzę, siłą rzeczy zaczyna przenosić swój sposób organizacji na całe państwo. To było widać w tych dwóch podejściach Kaczyńskiego do rządzenia. Za każdym razem próbował likwidacji konstytucyjnego ustroju kraju. Jest do tego stopnia wrogiem ustroju Polski po roku 1989 i konstytucji z 1997 r., że dwukrotnie próbował je zniszczyć, i to bezprawnie, bo bez mandatu konstytucyjnego.

Jak Kaczyński podporządkowuje sobie ludzi? Jak to mu się udało? Nie jest mędrcem jak Mazowiecki, nie ma błyskotliwości Kwaśniewskiego ani charyzmy Wałęsy.
– A czy ks. Rydzyk ma wygląd albo charyzmę? Lata całe mijały i nie działo się nic, co pozwalałoby Kaczyńskiemu wyrosnąć do obecnej roli, mimo że był zawsze taki sam. Coś musiało się wydarzyć takiego, że zdołał uwieść część ludzi. Tym bardziej że zawsze w sondażach okupował miejsca najmniejszego zaufania i największej nieufności. Mimo to część ludzi za nim poszła.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 2/2024, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 02/2024, 2024

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy