Matuszka to nie zawód, to instytucja. To ona buduje relacje między ludźmi a duchownym, jest szarą eminencją parafii Czosnek spleciony w warkocz wisi w dużej kuchni Anny Prokopiuk. Cisza. Od tej ciszy Anna nie mogła spać. We Wrocławiu kołysały ją do snu szum samochodów i kroki za oknem. Teraz pod okna podchodzą sarny i lisy. W Bończy nie ma chodnika, ale nawet gdyby był, przechodniów jest niewielu, a dom Anny stoi z dala od drogi. Trzeba było polubić tę ciszę. – To był skok na głęboką wodę – wspomina pierwsze miesiące w roli żony prawosławnego księdza, czyli matuszki. – Sporo czytałam, starałam się jak najlepiej poznać swoją religię. W mojej rodzinie nie było duchownych, nie miałam bezpośrednich wzorów. Matuszka to nie zawód, to instytucja. Właśnie ona buduje relacje między ludźmi a duchownym, jest hipermatką, źródłem ciepła i oficerem sztabu w jednej osobie. Szarą eminencją parafii. – Czy to pani nie męczy? – pytam, bo zginam się pod tym ciężarem już na samą myśl. – Czasami mam ochotę stać się anonimowa, bo jako matuszka zawsze muszę pamiętać, że pracuję na autorytet męża. Nie mogę sobie pozwolić na nieprzemyślane komentarze czy zbyt wyzywający strój. Tutaj ludzie wszystko widzą. Ksiądz dobry na męża Iwona Kot śpiewała w chórze w Hajnówce i prowadziła zespół ludowy, dla męża porzuciła swoją pasję i przeniosła się do Hrubieszowa. Ciężko jej było na początku – nowe miejsce, małe dziecko, a tu non stop ludzie w domu. Cerkiew w Hrubieszowie ma 13 kopuł. Kiedyś musiała być widoczna z daleka, dzisiaj otaczają ją bloki. W Hrubieszowie nie ma zbyt wielu wiernych. Akcja „Wisła” przetrzebiła prawosławnych i trudno te straty odrobić. Iwona Kot modli się, żeby wierni nie umierali, bo nie będzie miał kto do cerkwi przychodzić. – Pytają mnie czasem, czy nie chciałabym pójść na bogatszą parafię, ale tu jest bliskość. Wierni dzielą się z nami tym, co mają. Przynoszą wiejskie jajka, śmietanę, kurczaki. Nie zamieniłabym się. Od pięciu lat Jan i Iwona Kotowie organizują wigilię dla samotnych parafian. W niedużym mieszkaniu w bloku zasiada 25 osób. Każdy coś przynosi, wspólnie kolędują. Bo dobra matuszka musi być serdeczna, inaczej nie przyciągnie do cerkwi parafian. No i musi prowadzić dom otwarty, nie ma mowy o prywatności. W każdej chwili ktoś może przyjść lub zadzwonić. Trzeba go przyjąć, herbatą poczęstować i wysłuchać, nawet gdy właśnie lepi się pierogi, ma kiepski nastrój czy biegnie po zakupy. – A czy ksiądz prawosławny angażuje się w sprawy domowe? – wypytuję. – A jakże by inaczej? – dziwi się Iwona Kot. – Cerkiew jest najważniejsza, ale domu nie można zaniedbywać. Skoro mąż jest księdzem, to ma ziemniaków nie obrać, śmieci nie wynieść? Trzeba oddzielić duchowość od codzienności. – No, ale jak tych śmieci nie wyniesie, to go pani nie ochrzani. To jednak ksiądz. – A gdzie tam! Zaraz mu wszystko wygarnę. Księża prawosławni chodzą więc na zebrania do szkoły swoich dzieci. Nie wykręcają się od spacerów rodzinnych, zjeżdżają na sankach i lepią bałwana. Borykają się też z wymaganiami nastolatków, które chcą mieć modne ciuchy, smartfony i nierzadko buntują się przeciw rodzicom. Słodki obowiązek Joanna Jałoza jazzuje w kuchni, chętnie też jeździ na rowerze. Matuszką jest od siedmiu lat, od czterech mieszka w Biłgoraju. Wcześniej pracowała w nowoczesnej warszawskiej bibliotece. Skończyła trzy kierunki studiów: teologię i pomoc społeczną na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej oraz bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Wielkomiejskie życie porzuciła bez żalu. – Urodziłam się w Bielsku Podlaskim, to małe miasto, więc przeprowadzka na Lubelszczyznę nie była szokiem. Wychodząc za mąż za kandydata na duchownego, byłam świadoma, z czym to się wiąże. Dom księdza prawosławnego odzwierciedla utrwalony przez tradycję model – głową rodziny jest batiuszka, a żona go wspiera. – Matuszki trzymają się w cieniu mężów, ale bardzo dużo robią dla cerkwi, są doceniane. Nie mam poczucia straty, wydaje mi się, że więcej w tej roli zyskuję – wyjaśnia Joanna Jałoza. Skromny strój i świadomość, że jest surowiej oceniana niż inne parafianki, też jej nie przeszkadzają. Bardzo długo jej życie towarzyskie wypełniała działalność w Bractwie Młodzieży Prawosławnej, nie chodziła na nocne imprezy do klubów. – A skromny strój









