Oszukani z Helu

Oszukani z Helu

To nie była żadna prywatyzacja “Kogi”, ale roztrwonienie do końca jej majątku i wielkie oszustwo

– Cała Polska wiedziała, że na Helu strajkują i głodują w dawnej “Kodze”, ale nie wiedziała, że w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, po godz. 22 przyjechały pod nasz zakład trzy samochody. Wyszło kilkunastu facetów. Zaczęli grozić. Mieli nas wykurzyć w imieniu właściciela. Ponoć coś ukradliśmy. Po naszej stronie stanęli ludzie z Helu.
Jeszcze 1 maja zwolnieni pracownicy Gdańskiej Korporacji Handlowej, która kupiła przetwórnię “Kogi”, nie mogą mówić spokojnie o tamtych wydarzeniach. – Dwa dni temu – opowiadają – po swoje świadectwa pracy, które im się należą od 7 kwietnia, przyszli do GKH Danka i Józek – małżeństwo z szóstką dzieci. Oboje pracowali w GKH, a teraz chcą się zarejestrować w urzędzie pracy. Zastępca dyrektora generalnego GKH, Helena Akartel, groziła, że wezwie policję, jeśli natychmiast nie opuszczą terenu zakładu
– mówią przedstawiciele Komisji Zakładowej “Solidarności”.
– Jesteśmy bezradni, bo właściciele i ich urzędnicy robią z nami, co chcą. Traktują jak ciemną masę. Chętnie powtarzają: “Niepisaci, nieczytaci Kaszubi, potrafią tylko rozpie… firmę”. “To możliwe tylko w takim głupim kraju jak Polska”, krzyczał do nas Piotr Jędrzejczak, wiceprezes GKH, a za to, że nam nie płaci pensji od stycznia, obwinia rząd i premiera Buzka.
– Pracowaliśmy nocami na czarno, sanepid nie widział, że na 60 osób był tylko jeden brudny kibel, a w styczniu i lutym w halach było po 3 stopnie C, bo wyłączano ogrzewanie. I nawet nie mogliśmy pisnąć – mówią ludzie zwolnieni z GKH. Jak się nie podoba, to do “dziewiątki”!, krzyczał Jędrzejczak, czyli do kadr w pokoju nr 9. Dopóki płacili – choćby te 500 zł na produkcji, 800 w brygadzie budowlanej czy 1000 w nadzorze – siedzieliśmy cicho. Ale od stycznia nie płacą nam ani grosza. Strajk głodowy, który trwał od 15 marca do 21 kwietnia, nic nie pomógł. Tu potrzeba prawdziwych kontroli i prokuratora – dodają. – A jak na razie, to władze spółki podały do prokuratury organizatorów strajku.
Protestował, jak dotąd, tylko Okręgowy Inspektorat Państwowej Inspekcji Pracy. Józef Haberny i Janusz Białek po kontrolach w Gdańskiej Korporacji Handlowej informowali właścicieli, że większość budynków wymaga natychmiastowych remontów, w tym generalnych. Sprawę uchylania się firmy od wypłaty wynagrodzenia pracownikom inspektorzy skierowali do prokuratury. Jednak protokoły pokontrolne Państwowej Inspekcji Pracy pozostawały w Gdańskiej Korporacji Handlowej właściwie bez echa.
– Tutaj nikt się tymi protokołami nie przejmował – mówią byli pracownicy.
– Po wyjściu inspektorów po prostu śmiano się z ich naiwności.

Tajemnicza korporacja

Prywatna firma Gdańska Korporacja Handlowa Koga-Hel powstała w marcu 1998 roku, a w listopadzie wykupiła za długi część majątku Państwowego Przedsiębiorstwa Rybackiego “Koga” w Helu.
– Za jedną złotówkę płacili 30 groszy. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero niedawno – mówi Teresa Borucka, szefowa zakładowej “Solidarności”, pracująca w “Kodze” 19 lat.
– Potwierdził nam to wojewoda pomorski, Tomasz Sowiński, który w imieniu skarbu państwa sprzedawał nasz zakład – dodaje Teresa Ostrowska, która w zakładzie przepracowała 27 lat.
– Z wojewodą Sowińskim spotykaliśmy się trzy razy – mówi Teresa Borucka – i nic z tego właściwie nie wynikało. Wojewoda “okazywał troskę” w słowach i znalazł na pomoc dla ponad 130 osób 17 tys. złotych. To znaczy, że pracownicy po trzech miesiącach dostali w ramach pomocy społecznej od 150 do 200 zł. Wojewoda i jego rzecznik rozkładali ręce, powtarzając, że to firma prywatna, więc Urząd Wojewódzki nic nie może. Nie chciał jednak odpowiedzieć, dlaczego właśnie GKH mogła kupić nasz zakład i kim naprawdę są właściciele. Ponoć byli nieźle umocowani rodzinnie w różnych instytucjach. Kiedy mówiliśmy, że zostaliśmy oszukani i okradzeni, wojewoda wyrażał swój żal.
– Bo nie ma pojęcia, co to znaczy żyć z rodziną za kilkaset złotych miesięcznie albo w ogóle bez pieniędzy – dodaje Mirosław Kucharski, pracownik z 23-letnim stażem w “Kodze”. – Syty nie pojmie głodnego.
– Do prywatyzacji helski Zakład Przetwórstwa Rybackiego “Koga” przygotowywał się od 1993 roku, jeszcze za wojewody Macieja Płażyńskiego – mówi Mirosław Wądołowski, burmistrz Helu. – Wtedy rozpoczął pracę pierwszy zarządca komisaryczny. Potem byli następni. Wyprzedawano majątek “Kogi” – przede wszystkim kutry. W 1998 roku Gdańska Korporacja Handlowa kupiła firmę w złym stanie, z długami, za 2,2 mln zł, choć pierwotna cena przetwórni (hale produkcyjne, fabryka lodu, myjnia opakowań, kotłownia) wynosiła 4 mln. Kupujący zbili cenę.

Nieuchwytni właściciele

Właściciele GKH od początku strajków załogi są trudno uchwytni. Siedziba korporacji została przeniesiona z Wrzeszcza na Hel. W dzielnicy willowej przy ul. Ludowej we Wrzeszczu były domek korporacji, który remontowała ekipa z Helu, wygląda niezbyt zachęcająco. Brudne okna ze znaczkiem “Obiekt chroniony” i kartka na drzwiach: “GKH zmieniła siedzibę”. I choć tu wszyscy sąsiedzi coś wiedzą o sobie, GKH jest firmą tajemniczą.
– Dziwni ludzie ci spod “piątki”. Robili jakiś remont i przepadli. Teraz szukają ich głównie dziennikarze – mówi dziewczyna, która podjechała samochodem do sąsiedniej posesji.
Na Helu sekretarka informuje, że: “Pani prezes w podróży zagranicznej, a pan prezes wyjechał w interesach”.
Mirosław Wądołowski, mówi, że niewiele wie o właścicielach firmy GKH, choć są oni dłużnikami miasta i sprawa znajduje się w sądzie. Ściągnął już z GKH 100 tys. zł. Pozostało jeszcze ponad 40 tys. do zapłaty za wodę i ścieki.
Pani prezes Braciszewska obiecała ludziom wypłatę za styczeń, czyli zaledwie za jeden zaległy miesiąc. Związkowcy obliczyli, że firma jest winna pracownikom za różne świadczenia średnio po 9 tys. zł.
– Zginął fundusz socjalny i spłacane – jeszcze z “Kogi” – pożyczki mieszkaniowe. Nie odprowadzane były świadczenia alimentacyjne, choć potrącano je z pensji, podobnie jak raty bankowe. Składek na ZUS nie płacono przez dwa lata – mówi Bożena Mieczkowska z KZ “Solidarność”. – Teraz nie dość, że nie dostajemy pensji, to jeszcze ludzie mają długi z odsetkami, bo firma przywłaszczała sobie ich pieniądze.
– Ta kwota to jakaś bzdura – oburzał się wiceprezes Jędrzejczyk, który informował pracowników, że to spółka GKH jest winna pracownikom pieniądze, a nie on i prezes Braciszewska.
Ale bzdurą nie okazał się komornik ze Słupska, który w czasie kwietniowego strajku był w zakładzie wraz z Maciejem Kurantem, przedstawicielem Powszechnego Banku Kredytowego z Gdańska. Na poczet długu GKH zaplombowano maszyny. Komornik poinformował strajkujących, że zakład ma już 5 mln zł długu. – Odwiedzali też nas inni wierzyciele, w tym rybacy helscy, którzy na początku wierzyli w GKH i sprzedali im tysiące ton ryby – mówi Teresa Borucka.

Samorząd wie

– Hel to szczęśliwe miasto – twierdzi burmistrz Wądołowski. – Do tej pory na pond 4700 mieszkańców mieliśmy zaledwie 3-procentowe bezrobocie. Sezon właśnie się zaczyna, niech pani popatrzy, co się dzieje. W południe nie ma żadnego miejsca na parkingu. W pierwsze majowe dni na Hel przyjechali goście z Warszawy, Łodzi, Poznania – to dobry znak. Liczymy na dobry sezon, więc może uda się jakoś “zagospodarować” część osób zwolnionych z GKH. Ale całej krzywdy, jakiej doznali ci ludzie, gmina nie może naprawić. Dawaliśmy strajkującym i ich dzieciom obiady. Zapomogę z funduszu socjalnego, która początkowo była pożyczką zwrotną, gmina umorzy, bo pracownicy z GKH i tak nie mają czym tego spłacić. Pertraktuję z Powiatowym Urzędem Pracy, ale nic nie da się załatwić z dnia na dzień. Firma Gdańska Korporacja Handlowa nigdy wcześniej nie była związana z Helem i nie ma pojęcia o specyfice pracy rybaków oraz o przetwórstwie rybnym. Nie potrafiła też zorganizować zakładu.
– Kupowali rybę bez pojęcia, np. po ponad 50-60 ton szprota w piątek, choć wiadomo że w weekend dało się przerobić najwyżej 18 ton. Potem ta ryba “czekała” i kiedy szła do przetwórstwa, nie była najlepszej jakości – mówi Teresa Borucka. – Dość często zdarzało się odsyłanie naszego towaru, potem przemetkowania, zmiana terminów gwarancji na papierze, a nie w rzeczywistości. I ryba szła w Polskę, nawet dalej. Także inni pracownicy potwierdzają jakościową nieuczciwość GKH. Najważniejsze były papiery, a te zawsze się zgadzały.
Burmistrz nie ukrywa, że w czasie ostatniej wizyty w Brukselii, w Unii Europejskiej, usłyszał wiele gorzkich słów pod adresem naszego kraju.
– Nie ma programu rządowego dotyczącego rybołówstwa, nawet rzetelnej bazy danych o jego obecnym stanie
– stwierdza Wądołowski. – Postanowiliśmy wraz z burmistrzem Jastarni, Mieczysławem Strukiem, i starostą puckim, Arturem Jabłońskim, przygotować własny raport na temat rybołówstwa. To chcemy przekazać rządowi i komisji w Unii Europejskiej. Załamanie gospodarki morskiej i rybołówstwa nastąpiło w latach 90. i to nie jest dla nikogo tajemnicą. Ale do tej pory nie pojawiła się wizja rozwoju polskiego rybołówstwa.

Marne perspektywy

Ze wszystkich raportów przygotowywanych przez ludzi morza wynika, że zdegradowane zostały wielkie przedsiębiorstwa rybackie, takie jak “Dalmor” w Gdyni, “Gryf” w Szczecinie czy “Transocean”. Floty rybackiej nie da się dzisiaj już odtworzyć. “Dalmor” ma zostać sprywatyzowany na przełomie lata i jesieni tego roku. Gdyński armator rybacki ma obecnie osiem statków, a w najbliższym czasie przewiduje się zwolnienie z firmy ponad 400 osób i pozostawienie tylko sześciu statków.
– Byliśmy liczącą się flotą rybacką w świecie, a jesteśmy bankrutami
– zauważają eksperci. W Radzie Krajowej Sekcji Morskiej Marynarzy i Rybaków NSZZ “Solidarność” przedstawione zostało już na początku bieżącego roku stanowisko, w którym napisano: “Masowo likwidowane są miejsca pracy, a majątek publiczny przekazywany jest bez jakiejkolwiek kontroli w ręce prywatne. Najwyższe organa władzy Rzeczypospolitej Polskiej prowadzą i akceptują proces likwidacji całej branży transportu morskiego i rybołówstwa, a co gorsze, roztacza się parasol ochronny nad niekompetentnymi zarządami i dyrekcjami”.
To stanowisko znane jest też na Helu, ale niewielka to pociecha dla ludzi, których wyrzuca się bezkarnie, okrada i lekceważy.
– Co to kogo obchodzi, że tu zdychamy – mówi Irena Ostrowska. – Widocznie potrzebna jest tragedia, by wstrząsnąć czyimś sumieniem. Wtedy będzie o czym mówić i pisać. Znowu przyjedzie telewizja.
– Poinformowano ludzi, że się dogadaliśmy z GKH – dodaje Teresa Borucka – a to nieprawda. Przerwaliśmy tylko strajk głodowy, bo byliśmy na skraju wyczerpania, ludzie trafili do szpitala. Dopiero 15 maja komornik ze Słupska ma licytować park maszynowy – tzw. badery dorszowe Gdańskiej Koroporacji Handlowej – i może wtedy nam coś skapnie. Nasze pozwy w Sądzie Pracy w Gdyni będą długo czekały w kolejce, bo aktualnie procesuje się tam 1200 pielęgniarek.
Jak próbujemy wyciągnąć rękę po swoje, to dostajemy po łapach. A jak nowi właściciele wyciągnęli ręce po nasz wspólny majątek, to bez kłopotów go dostali. To nie była żadna prywatyzacja “Kogi”, a roztrwonienie do końca jej majątku i wielkie oszustwo. Tego jesteśmy pewni – mówią zgodnie pracownicy GKH.
dziennikarka “Głosu Wybrzeża”

Wydanie: 19/2001, 2001

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy