Dla zwolenników silnej Unii zmieniliśmy się z beniaminka Europy w konia trojańskiego Ameryki Sondaże SLD-UP lecą ostatnio w dół i prowokują do pytania: gdzie szukać przyczyn? Na pewno obserwujemy stałe zmniejszanie się kredytu zaufania dla ekipy rządzącej, w sytuacji gdy rzeczywiste lub wypromowane przez jedynie słuszną politykę gospodarczą konieczności ekonomiczne prowadzą do trudnych niepopularnych pomysłów i decyzji. Żadnej partii nie przysparzają popularności wśród mas wyborczych ograniczanie pomocy społecznej, projekty płatnej edukacji czy oszczędnościowe zmiany w prawach emerytów. Następna przyczyna kłopotów z sondażami to ulubiony temat mediów – afery, sprawy prokuratorskie baronów SLD, oskarżenia o dominację prywaty nad interesem publicznym. Lecz mimo wszystko wydaje się, że te ważne powody nie sumują się do ponadtrzykrotnego spadku popularności od czasu wyborów. Jest dziedzina, w której prezydent, rząd i tak zwane niepopulistyczne partie są ze sobą zgodne. Chodzi o politykę międzynarodową Polski. Aby lansować politykę proamerykańską, popierającą bezdyskusyjnie nowe światowe ambicje ekipy Georga W. Busha, swój autorytet zaangażował przede wszystkim prezydent Kwaśniewski. „Mieliśmy rację w 1980 r., w 1989 r. i teraz też mamy rację”, słyszymy z Belwederu. Na forum międzynarodowym Polska stała się rozgrywającym w klubie państw z pierwszej linii, jesteśmy jednym z filarów „nowej” Europy – ogłasza prezydencki minister Siwiec. Propaganda sukcesu doprowadziła niemal do licytacji z udziałem tak rządu, jak i opozycji – kto lepiej dowartościuje Polaka – obywatela kraju, który stał się strategicznym partnerem jedynego supermocarstwa na świecie. W ostatnim okresie, gdy kapitał Polski na arenie międzynarodowej z sierpnia 1980 r. i 1989 r. poważnie się wyczerpał, było to lekarstwo, które miało przypomnieć światu o Polsce, kraju, z którym należy się liczyć. „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, powróciło triumfalnie stare zawołanie w nowym wcieleniu. W takiej aurze rozpoczęły się dyskusje nad konstytucją europejską, i naturalne było, że kraj, za którym stała największa potęga militarna i gospodarcza świata, nie może wypuścić atutowych kart z rąk. „Nicea albo śmierć” to koncepcja, która mogłaby nie zdziwić za czasów prezydenta Wałęsy (konkurowałaby wtedy w radykalności z pomysłem „NATO bis”), lecz jako program polityczny dla lewicowego SLD musiał dziwić i stać się drogą do porażki. Gdy przyglądam się wzrostowi notowań Samoobrony i LPR, zastanawiam się, jaka część nowych zwolenników tych partii oznaczonych przez media jako populistyczne, to dawne szeregi głosujących na SLD. Pilotowanie przez SLD – nominalnie partię lewicy – polskiej polityki międzynarodowej, która popiera mocarstwowe ambicje neokonserwatywnej ekipy prezydenta Busha, to humorystyczne nieporozumienie. Jest jedna partia w Polsce, neoliberalna i kpiąca z pojęcia sprawiedliwości społecznej jako kompasu politycznego – Platforma Obywatelska – i ta partia na pewno nie popełniła grzechu śmieszności, popierając aktualną politykę amerykańską na świecie. Jest także druga, o nazwie i retoryce spod znaku law and order, w której siłowe rozwiązania w sprawie uznanej za słuszną znajdują często poklask. Kierownictwo SLD i wywodzący się z SLD prezydent popełnili natomiast błąd, chcąc skorzystać z życzliwego stosunku Polaków do Ameryki, którzy na tle fali antyamerykanizmu w Europie rzeczywiście darzą wielki kraj za Atlantykiem sporą sympatią (jeszcze niedawno byliśmy na drugim miejscu w Europie, za Albanią wdzięczną USA za wsparcie lotnicze Armii Wyzwolenia Kosowa). Wydaje się jednak, że bezkrytyczne poparcie obecnej polityki USA zostało odebrane przez elektorat lewicowy wbrew retoryce polskich elit państwowych jako poważny argument za bezideowością i konformizmem SLD. W amerykańskiej wizji politycznej i gospodarczej ostatniego półwiecza lewica była zawsze zwalczana, traktowana jako hamulcowy w triumfalnym pochodzie „świata McDonalds’a” ku dominacji świata – wystarczy przypomnieć fragmenty historii paru krajów, takich jak Iran, Chile czy Gwatemala. W tym kontekście Europa z jej większym równoważeniem wymagań ekonomii i potrzeb sprawiedliwości społecznej, z przykładami w niektórych europejskich krajach niemal socjalistycznych rozwiązań społecznych, powinna stać się naturalnym wyborem politycznym i cywilizacyjnym dla partii lewicowej. Polska poszła jednak inną drogą – sztucznego zamazywania różnic pomiędzy często konkurencyjnymi stanowiskami Europy i Ameryki w wielu sprawach ekonomii, kultury i polityki, ze sławną koncepcją ministra Cimoszewicza gry na dwóch fortepianach, czyli
Tagi:
Jerzy Lukierski









