Dwóch wrogów Kaczyńskiego

Dwóch wrogów Kaczyńskiego

Kościół katolicki ma największe prawo i wręcz obowiązek, by walczyć z antyniemieckim resentymentem Polaków

78 lat po zakończeniu II wojny światowej polska prawica nadal prowadzi tę samą wojnę, najwyraźniej nie mogąc się pogodzić z jej historycznym wynikiem. Co więcej, prowadzi tę wojnę na dwóch frontach, czyniąc w ten sposób oficjalną polityką państwa „doktrynę dwóch równorzędnych wrogów” – Niemiec i Rosji – którą wyznawały jedynie Narodowe Siły Zbrojne, bo przecież nie rząd RP na uchodźstwie ani podległa mu Armia Krajowa.

Wrogość wobec Rosji w sytuacji wojny na Ukrainie można oczywiście zrozumieć, skoro takie jest stanowisko całego NATO, choć nie musi ona przybierać tak karykaturalnych rozmiarów jak u nas. Znacznie rozsądniejsze jest podejście Francuzów czy Niemców, wspierających walczącą Ukrainę konkretnymi działaniami, a nie krzykliwą propagandą swoich przywódców, z której niewiele wynika. Poparcie dla Ukraińców nie musi też się łączyć ze szpiegomanią i tropieniem na każdym kroku „ruskich agentów” ani z potępianiem w czambuł całej polityki zagranicznej III RP, która wraz z innymi krajami Zachodu nieraz podejmowała próby pokojowej współpracy z Rosją.

Trudno jednak spodziewać się czegoś innego, skoro rusofobia i polowanie na agentów (wraz z chorobliwym antykomunizmem i politycznym klerykalizmem) od początku lat 90. stanowiły podstawę ideologii polskiej prawicy. A ponieważ prawica różnych odcieni dominuje w życiu publicznym III RP – i dominowała nawet wtedy, gdy bezpośrednio nie rządziła państwem – praktycznie nie ma dziś liczących się środowisk, które miałyby odwagę zakwestionować nieprzejednaną antyrosyjskość pisowskich władz (również w takich dziedzinach jak kultura czy sport).

O ile skrajna rusofobia Polaków może jedynie budzić politowanie w Europie i świecie, o tyle nasilająca się równocześnie wrogość wobec Niemiec jest już kompletnym absurdem. I chyba tylko znacznie większemu rozsądkowi politycznemu i anielskiej cierpliwości niemieckich elit należy zawdzięczać brak jakiejkolwiek reakcji Berlina na to antyniemieckie szambo, które codziennie leje się z rządowych i prorządowych mediów, realizujących „doktrynę Kaczyńskiego”, czyli przekonanie, że bez jego rządów Polska byłaby nadal „niemiecko-rosyjskim kondominium”.

Bzdury o IV Rzeszy

Otwarta antyniemieckość władz w Warszawie – nieporównywalna z niczym w Europie, bo nawet władze węgierskie nie przejawiają takiej obsesji – ewidentnie szkodzi Polsce. Kto tego nie widzi, ten jest całkowicie zamroczony lub świadomie kłamie. Niemcy bowiem są jedynym znaczącym krajem w Unii Europejskiej i NATO, który jest żywotnie zainteresowany trwałym sukcesem politycznym i gospodarczym Polski jako jednego ze swoich dwóch największych sąsiadów (obok Francji). U nas jednak mało kto zdaje sobie sprawę z tej oczywistej prawdy, gdyż dominuje zadawniona nieufność wobec Niemców i kompletny brak zrozumienia, czym jest Republika Federalna Niemiec – istniejące od 1949 r. państwo demokratyczne, liberalne, antyfaszystowskie, lojalne wobec europejskich i atlantyckich partnerów. Tymczasem w prawicowej propagandzie powtarza się u nas bzdury o IV Rzeszy, a przywódców RFN ubiera w hitlerowskie mundury i przypisuje im „tradycyjny niemiecki imperializm”.

Co jeszcze bardziej absurdalne, dotyczy to nie tylko niemieckiej prawicy (CDU), lecz także lewicy (SPD), której zarzuca się równocześnie skrajną prorosyjskość czy wręcz agenturalność wobec Moskwy. Koronnym dowodem jest tu postać byłego kanclerza Gerharda Schrödera, którego biznesowe związki z Rosją nigdy nie stanowiły tajemnicy. Ale czy ktoś w Polsce chce pamiętać, że to za jego urzędowania Polska weszła najpierw do NATO, a potem do Unii Europejskiej – w tym drugim wypadku na całkiem dobrych warunkach, które udało się wynegocjować dzięki przychylności rządu w Berlinie? Właśnie z tego powodu prezydent Aleksander Kwaśniewski uhonorował Schrödera najwyższym polskim odznaczeniem – Orderem Orła Białego. Zrobił to również wobec jego poprzednika, Helmuta Kohla, dwóch kolejnych prezydentów RFN: Johannesa Raua z SPD i Horsta Köhlera z CDU, oraz wybitnego niemieckiego tłumacza i propagatora polskiej literatury Karla Dedeciusa. Warto podkreślić ten fakt, bo żaden inny prezydent III RP nie miał tyle odwagi i przyzwoitości, by w ten sposób docenić jakiegokolwiek innego Niemca, choć następcy Kwaśniewskiego rozdawali Ordery Orła Białego na lewo i prawo, także obcokrajowcom. A przecież jest to order chyba najlepiej symbolizujący polsko-niemiecką współpracę, bo ustanowił go w 1705 r. król Polski i władca Saksonii August II Mocny (notabene wybrany przez szlachtę na następcę Jana III Sobieskiego, który dowodził pod Wiedniem wspólną ofensywą wojsk polskich i niemieckich przeciw Turkom).

Niemieckie nazwiska

Polska prawica zdradziła więc ideę tej współpracy, sięgającej czasów Mieszka I (jego druga żona Oda była wszak Niemką), Bolesława Chrobrego (pamiętna wizyta cesarza Ottona III w Gnieźnie) i Mieszka II, mającego za żonę Rychezę, pierwszą królową Polski i matkę Kazimierza Odnowiciela. Jakże wymownym śladem już nawet nie współpracy, ale wręcz ciągnącej się przez całe tysiąclecie symbiozy polsko-niemieckiej są liczne nazwiska współczesnych Polaków, będących potomkami przybyszów zza Odry, którzy w minionych wiekach osiedlali się na ziemiach polskich, wzbogacając tutejszą gospodarkę i kulturę. Wystarczy spojrzeć na prawą stronę obecnego Sejmu, by znaleźć ludzi noszących takie właśnie nazwiska: Müller, Schreiber, Fogiel, Wassermann, Hoffmann, Rau, Schmidt, Weber, Ajchler, Braun, Mikke…

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 15/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fot. East News

Wydanie: 15/2023, 2023

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy