W Ciechocinku państwowa spółka przy milczącym współudziale Ministerstwa Skarbu doprowadziła do zniszczenia zabytku, jakiego próżno szukać w Europie Gdyby nie złoża solanki, Ciechocinek byłby jedną z wielu mieścin wegetujących z dnia na dzień. Najpierw warzelnia soli, później sanatoria, a teraz fundusze Unii Europejskiej przyczyniają się do rozwoju kurortu. Problem w tym, że reprezentanci skarbu państwa, czy to w III, czy w IV RP nie kierują się interesem lokalnej społeczności. Najważniejszym obiektem uzdrowiska są trzy tężnie, które umieszczono nawet w herbie miasta. Zostały zbudowane w XIX w., a ich podstawę stanowi około 7 tys. wbitych w ziemię dębowych pali. Na nich umieszczono świerkowo-sosnową konstrukcję wypełnioną tarniną, po której spływa solanka. Pod wpływem wiatru i promieni słonecznych woda intensywnie paruje, a wokół tężni powstaje bogaty w jod mikroklimat tworzący naturalne lecznicze inhalatorium. – Włosy stanęły mi na głowie, gdy zobaczyłem pomysł na zagospodarowanie sąsiedniego terenu. Natychmiast zablokowałem sprzedaż – wspomina Marek Rubnikowicz, były konserwator wojewódzki w województwie kujawsko-pomorskim. Indiańska wioska wśród zabytków Sprawa dotyczyła nie tężni, ale znajdującego się pomiędzy nimi otwartego basenu termalnosolankowego. Obiekt wybudowano w latach 30. XX w., a jego otwarcia dokonał wypoczywający wówczas w Ciechocinku prezydent Ignacy Mościcki. – W dzieciństwie latem z rodzicami spędzałam czas nad basenem. Pamiętam, jak solanka obcierała mi stopy i następnego dnia wpuszczano mnie w skarpetkach i tylko na krótko – wspomina Katarzyna Bilecka, rodowita ciechocinianka. Problem w tym, że dziś pani Kasi oraz innym mieszkańcom i tysiącom gości, którzy odwiedzali kurort, by zanurzyć się w solance, pozostają małe, kryte baseny w sanatoriach. Obiekt jest bowiem od pięciu lat zamknięty i popadł w ruinę. Jego właścicielem jest Przedsiębiorstwo Uzdrowisko Ciechocinek SA należące do skarbu państwa. Spółka uznała, że do funkcjonowania basenu musi dokładać, na co w gospodarce rynkowej jej nie stać, i powiesiła kłódkę. PUC postanowiło sprzedać obiekt spółce z Wielkopolski, której koncepcja zagospodarowania terenu postawiła włosy na głowie konserwatorowi zabytków. Zakładała m.in. budowę aquaparku, galerii handlowej, hotelu, centrum konferencyjnego i wioski indiańskiej! Pomijając absurdalność indiańskiej cepeliady na tle XIX-wiecznych tężni, wydawać by się mogło, że nie ma nic złego w powstaniu nowej infrastruktury użytkowej. Tyle że basen jest obiektem zabytkowym. Najważniejsze jednak, że budowa nowych obiektów zakłóciłaby specyficzny mikroklimat tężni. Miliony złotych przeznaczonych w ostatnich latach na ich konserwację i remont z budżetu państwa okazałyby się zbędnym wydatkiem. Ciechocinek straciłby największy walor dla kuracjuszy. Dlatego miasto postanowiło przejąć obiekt. – Będziemy do niego dokładać, ale z punktu widzenia miasta jest to opłacalne. Przyjadą dodatkowi goście, co napędzi zyski w handlu i usługach. Powstanie kilkanaście nowych miejsc pracy – tłumaczył pomysł Leszek Dzierżewicz, burmistrz Ciechocinka. Dodatkowym argumentem za przejęciem basenu był Trakt Solny, czyli szlak turystyczny łączący wszystkie atrakcje uzdrowiska. To jeden z elementów wielkiej przebudowy kurortu za pieniądze UE. Zrujnowany i zamknięty basen jest, delikatnie mówiąc, zgrzytem w tej koncepcji. Problemem dla samorządu okazała się kwota, za jaką trzeba było nabyć obiekt, czyli około 5 mln zł. Zaproponowano wymianę. Miasto miało zapłacić część kwoty, dać zwolnienia z podatków za eksploatację solanki, przekazać inną działkę i wykonać na rzecz PUC usługi remontowe. Warunki wydawały się korzystne dla obu stron. Nie pomogło poparcie z Warszawy Negocjacje nabrały tempa po wizycie w uzdrowisku premiera Marka Belki. Ówczesny szef rządu zapoznał się ze sprawą, przyjął petycję podpisaną przez kilka tysięcy mieszkańców i obiecał to załatwić. Słowa dotrzymał, ale Przedsiębiorstwo Uzdrowisko Ciechocinek zaczęło stwarzać problemy. Jego prezesowi Stefanowi Smulskiemu przestała się podobać działka, którą PUC miało otrzymać, a którą sam wskazał. Mimo braku porozumienia spółka zaprzestała płacenia podatków na rzecz miasta, co później niejasno tłumaczyła chęcią ułatwienia w przejęciu obiektu przez samorząd. W końcu zarząd PUC zawarł porozumienie z miastem. Pozostało czekać na decyzję rady nadzorczej spółki. W jej pięcioosobowym składzie było trzech przedstawicieli Ministerstwa Skarbu, więc sprawa wydawała się przesądzona. Rada decyzji jednak nie podjęła, a prawnicy ministerstwa niespodziewanie zakwestionowali porozumienie.
Tagi:
Przemysław Przybylski









