Skąd pomysł na „Przerwaną dekadę”? Wyczułem, że jest koniunktura na opowieść o upadłym aniele, który przez 10 lat codziennie pojawiał się w każdym domu – na ekranie telewizora Cz. I Skąd się wziął ten Gierek? – Pierwszy raz o wywiadzie z Gierkiem pomyślałem w dniu, w którym ogłoszono komunikat o jego odejściu. Oczywiście wtedy nie było szans na spotkanie – nawet rodzina i przyjaciele Gierka mieli z nim utrudniony kontakt. Jan Szydlak, jego najbliższy współpracownik, mógł się z nim zobaczyć dopiero w okresie świąt Bożego Narodzenia 1980 r. Po ogłoszeniu stanu wojennego Gierka internowano na rok. Po uwolnieniu znajdował się pod czujną „opieką” służb, wszyscy idący do niego ludzie byli legitymowani. Pomysł zrobienia wywiadu wrócił do mnie, gdy walił się system: po zwycięstwie „Solidarności” w wyborach czerwcowych i rzuconym przez Adama Michnika pomyśle „Wasz prezydent, nasz premier”. Wtedy uznałem, że warto się tą sprawą zająć. Dlaczego? – Wyczułem, że jest koniunktura na opowieść o upadłym aniele, który przez dekadę codziennie pojawiał się w każdym domu – na ekranie telewizora. Gierek był postacią, którą społeczeństwo się interesowało. Rządził Polską dziesięć lat, odszedł w niejasnych okolicznościach, milczał, bo nie dano mu możliwości przedstawienia własnych racji. To wszystko podsycało zainteresowanie nim. Kazimierz Kutz w „Gazecie Wyborczej” napisał o panu: „…był jedynym dziennikarzem po wprowadzeniu stanu wojennego, któremu Edward Gierek zaufał, dopuścił do siebie i wyspowiadał się przed nim”. Jak pan do niego dotarł? – Wiedziałem, że muszę mieć osobę, która za mnie poręczy. Przede mną inni dziennikarze bezskutecznie próbowali dostać się do Gierka. Odesłał z kwitkiem m.in. parę reporterów tygodnika „Wprost”. Chyba w końcu lipca przedstawiłem sprawę Maćkowi Szczepańskiemu. Przekonywałem, że wywiad-rzeka ma sens, bo Jaruzelski przegrał i jest szansa, by książka prezentująca życie, dokonania i argumenty Gierka ukazała się drukiem. Trafiłem Maćkowi do przekonania, powiedział, że skontaktuje się z Gierkiem. Zapadła długa cisza. Szczepański się nie odzywał, ja nie ponaglałem, nie chciałem się narzucać. Raptem, pod koniec września, Maciek zadzwonił: „Gierek wyraził wstępnie zgodę, ale musi poznać twoją koncepcję”. Podał mi termin spotkania w Katowicach – w pierwszych dniach października. W umówionym dniu wziąłem Maćka do swojego fiata 125 i wcześnie rano ruszyliśmy gierkówką do Gierka. Zanim zapukaliśmy do jego domu, pojechaliśmy po Szydlaka i już we trójkę zawitaliśmy do bliźniaka z ogrodem w willowej dzielnicy Brynów. Gospodarz bardzo uważnie mi się przyglądał. Kojarzył pana? – Nie sądzę. Widziałem go wcześniej trzy razy. W 1971 r., gdy pracowałem w „Kulturze”, zostałem wytypowany na spotkanie Gierka z przedstawicielami środowiska dziennikarskiego. To była jedna z wielu podobnych imprez w ramach prezentowania społeczeństwu nowego stylu I sekretarza. Typowa oficjałka. Drętwe wypowiedzi uczestników, mowa-trawa sekretarza, a na zakończenie ceremoniał – Gierek podchodził do każdego, podawał rękę, fotograf uwieczniał uścisk. Nie widziałem z tego korzyści dla Gierka, poza tym, że szedł komunikat do mediów. Następnego dnia gazety wymieniły moje nazwisko wśród uczestników spotkania. W 1974 r. Gierek przypinał mi w studiu na Woronicza Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, który wtedy zapewniał 20-procentowy dodatek do emerytury. Bardzo źle się z tym czułem, bo pracowałem w telewizji zaledwie pół roku. Na kolegium redakcyjnym powiedziałem, że krzyż mi się nie należy. Mnóstwo pracowników telewizji z długim stażem, poważnie myślących o emeryturze, uważało podobnie. Order ostatecznie dostałem, jednak wieść, że czuję się z tego powodu zażenowany, rozeszła się po korytarzach i przysporzyła mi sympatii. Trzeci raz widziałem Gierka na spotkaniu w gabinecie Szczepańskiego po nagraniu noworocznego orędzia, wtedy palnąłem tę mowę na cześć Waltera. Nie przypuszczam, abym zapadł Gierkowi w pamięć. Dopiero w Katowicach doszło do naszego pierwszego osobistego kontaktu, w czasie którego mogliśmy się wzajemnie obejrzeć i obwąchać. Czułem jego charyzmę. Przekonał go pan do książki? – Wyjaśniłem, że książka byłaby zapisem naszych rozmów. Zapewniłem, że przed oddaniem tekstu do wydawnictwa autoryzuje rozmowę i w książce nie znajdzie niczego, czego by sobie nie życzył. Mimo to wahał się. Podchodził do sprawy jak do jeża: fajnie byłoby go dotknąć, ale może ukłuć. Ciążyła też na nim stara partyjna tradycja, traktująca ujawnienie kulis funkcjonowania swojego środowiska niemal jak zdradę. Na dodatek po latach szczucia w mediach dziennikarz
Tagi:
Krzysztof Pilawski









