Mit Galicji

Mit Galicji

Ukraiński Piemont, krakowska nostalgia, Matka Izraela. Jest w c.k. monarchii coś takiego, że ciągnie się za nią ogromny sentyment. U nas widać to stosunkowo słabo, ale jeśli posłuchać Węgrów…

– Znów sięgnę po słowo paradoks. Europa Środkowa to kraina wielu paradoksów. Jednym z nich jest to, że w czasach PRL zachowaliśmy tak ciepłe myślenie o okresie rządów Franciszka Józefa I. Sposobem jego manifestowania był choćby portret cesarza, który wisiał nad biurkiem redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” Jerzego Turowicza. Myślę, że kiedy zderzyć je z tym, co warszawiacy mogą myśleć np. o carze Mikołaju albo poznaniacy o obu Wilhelmach, łatwiej zrozumieć znaczenie szerokiej autonomii, którą Polacy w Galicji wywalczyli sobie w latach 60. XIX w., i przynależności do tolerancyjnej i liberalnej w tym okresie monarchii Habsburgów. Franciszek Józef był jej metaforą.

Nędza galicyjska

Autonomia to jedna strona medalu. Jest też druga – nędza galicyjska.

– To jeden z najsilniejszych mitów. Galicja, patrząc np. na statystykę, była najbiedniejszym krajem Austro-Węgier. Poziom analfabetyzmu był bardzo wysoki, poziom życia – niski. Jednak siła mitu jest nieproporcjonalna do prawdy o procesach modernizacyjnych w Galicji. Był to zresztą jeden z najważniejszych punktów sporu politycznego. Rządzący konserwatyści próbowali się przeciwstawić obrazowi galicyjskiej nędzy zawartemu w słynnym pamflecie politycznym Stanisława Szczepanowskiego. Symbolem rozwoju była wystawa krajowa we Lwowie w 1894 r. Stanisław Tarnowski komentował ją wówczas z dumą: „Jesteśmy w postępie”. Nie były to puste słowa. Lwów nie przypadkiem był przed I wojną światową najnowocześniejszym miastem na przedrozbiorowych ziemiach polskich. Widać w tym skok cywilizacyjny Galicji, dokonany dzięki monarchii. A jeden z jego najważniejszych elementów stanowił polski samorząd. My nie doceniamy jego znaczenia dla budowania społeczeństwa obywatelskiego i przygotowania się do niepodległości.

Czyli zaczęło się z niskiego poziomu, ale później było lepiej? Czas sprzed rabacji galicyjskiej albo to, co w pamiętnikach opisuje Jan Słomka, to punkt wyjścia, z którego dokonał się – od jakiegoś czasu nie lubię tego zwrotu – „skok cywilizacyjny”, postęp i szybki rozwój gospodarczy?

– Ja z kolei mam alergię na słowo postęp, ale to pewnie kwestia generacyjna. Mówimy o Galicji jako o zjawisku, ale to zjawisko rozkładało się w czasie. Przez 150 lat przechodziło bardzo różne fazy. Najpierw faza kolonializmu, gdy do monarchii trafiły ziemie znajdujące się w zupełnie innym momencie rozwoju cywilizacyjnego. Kiedy hrabia von Pergen, pierwszy galicyjski gubernator, opisywał swój największy problem, wskazywał – trawestując jednego z dzisiejszych polityków – że państwo polskie działało jedynie teoretycznie. Po konfederacji barskiej zaborca nie miał na kim się oprzeć, budując strukturę administracyjną. Musiał ją stworzyć od zera, bo jej nie było. Mam nadzieję, że nie staję się w ten sposób adwokatem zaborcy.

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 10/2015, 2015

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy