Premier lansuje projekt nowej konstytucji. Chce nas zagadać czy ma plan? Dobre rządzenie polega na szybkim, odważnym działaniu, a nie na biciu piany czy głoszeniu porywających ideologii – te słowa angielskiego filozofa Johna Graya Donald Tusk, jak dowiedzieliśmy się z jego wywiadów, uznał za swoją maksymę. Gray to postać niezmiernie ciekawa – w latach 80. uznawano go za głównego ideologa epoki Margaret Thatcher, człowieka, który na grunt europejski przeszczepiał idee amerykańskiego neokonserwatyzmu. Potem zraził się do thatcherowskiej „rewolucji”, zaczął ją krytykować i przeszedł, drogą łagodnej ewolucji, do obozu Tony’ego Blaira. Ale to nie koniec – bo Gray dziś krytykuje laburzystów, tylko na razie nie wiadomo, w kim pokłada nadzieje. Jeżeli Gray, jego poglądy i droga ideowa są dla Tuska jakąś inspiracją – to wiele wyjaśnia. Także samą ewolucję polskiego premiera – od zaprzysięgłego liberała do… No właśnie, tu mamy problem, choć na pewno pozostał on w obozie polskiej prawicy. Ale wyjaśnia przede wszystkim filozofię rządzenia Donalda Tuska. PiS-owscy dziennikarze określają ją mianem „wrzutek”. Premier co chwila ogłasza jakieś wydarzenie, że coś zrobi, że do czegoś będzie dążył, ale zanim opozycja te plany przeanalizuje, oceni, on sam w tym czasie zdąży ogłosić coś zupełnie innego. Z tego punktu widzenia polityka polska przypomina grę w berka – premier ucieka, raz mówiąc o tym, raz o tamtym, a opozycja nie może go dogonić. „Wrzutki” psują życie publiczne, bo sztucznie angażują zainteresowanie obywateli i znieczulają ich na sprawy ważne. Ale pozwalają Tuskowi zachować polityczną inicjatywę i popularność. Czy taką „wrzutką” była niedawna inicjatywa zmiany konstytucji? Komentatorzy nie mają wątpliwości – i raczej zgodnie twierdzą, że tak. Okoliczności, w których premier zarysował swoje nowe zamiary, nie pozostawiają złudzeń – to było w czasie maratonu podsumowań dwóch lat dokonań koalicji PO-PSL. Te podsumowania nie wypadały za dobrze dla rządu, więc – z punktu widzenia premiera i jego ekipy – aż się prosiło, by ten maraton przerwać, „przykryć” go jakimś nowym „newsem”. Tym okazał się pomysł zmiany konstytucji. Zgłoszony niczym strzał z rękawa – bo, jak mówią dziennikarze pracujący w Sejmie, inicjatywą szefa rządu kompletnie zaskoczeni byli jego niedawni współpracownicy – Grzegorz Schetyna i Sławomir Nowak. Czy wobec tego warto o proponowanych zmianach w konstytucji pisać? Dawać się wciągać w dyskusję zaprogramowaną przez propagandystów z Kancelarii Premiera? Owszem, warto. Choćby po to, by uodpornić się przed spodziewanym zalewem słów. Bo to nastąpi, zwróćmy zresztą uwagę, że premier organizuje w sprawie konstytucji kolejne spotkania, wyraźnie zależy mu, by sprawa nabrała dynamiki. Jakiej władzy chce Tusk? Propozycje zmian w konstytucji, jeszcze niesprecyzowane w konkretne paragrafy, zamykają się w kilku punktach. Po pierwsze, chodzi o wzmocnienie władzy premiera, głównie poprzez osłabienie prezydenta. Prezydent miałby ograniczone prawo weta, żeby je odrzucić, wystarczyłaby większość zwykła, a nie trzy piąte głosujących. Poza tym prezydent wybierany byłby przez Zgromadzenie Narodowe, a nie w głosowaniu powszechnym, tak jak wybrany był Wojciech Jaruzelski. Miałby też ograniczone kompetencje w sferze polityki zagranicznej. Po drugie, projekt premiera przewiduje zmniejszenie liczby posłów i senatorów. A po trzecie – wybór posłów w systemie ordynacji mieszanej, czyli część z nich wybierana byłaby w okręgach jednomandatowych. Całość projektu autoryzowało Konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość i trzech byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego – Andrzej Zoll, Marek Safjan i Jerzy Stępień. „Kluczowe jest to, by władza wykonawcza była w jednym ośrodku, sprawą drugorzędną jest to, w którym: prezydenckim czy rządowym” – tak przedstawiał swoje oczekiwania premier. I dodawał: „Istniejące rozwiązanie konstytucyjne jest, jak pokazuje praktyka, źródłem napięć i niepewności destabilizujących funkcjonowanie państwa, a przede wszystkim rozmywającym odpowiedzialność rządzących za bieg spraw w państwie”. Słowa premiera potwierdzają, że hasło zmiany konstytucji jest zabiegiem publicystycznym. Nie widać u premiera głębszego zamysłu, refleksji nad państwem. Premier przekonuje publiczność, że władza powinna być w jednym ośrodku. Ale czy naprawdę przemyślał to, co mówi? Przez całe lata Donald Tusk głosił przecież opinie zupełnie przeciwne. Przekonywał, że władza skupiona w jednym miejscu, w rękach zarządzających wszystkim z Warszawy urzędników
Tagi:
Robert Walenciak









