Mózgi wyjeżdżają, nieuki zostają

Mózgi wyjeżdżają, nieuki zostają

Coraz więcej młodych włoskich naukowców ucieka z kraju. Mają dość nepotyzmu i braku samodzielności Korespondencja z Neapolu Młodzi włoscy naukowcy nie chcą czekać do pięćdziesiątki na odrobinę samodzielności, znudziła im się rola wiecznego chłopca na posyłki, który musi się podlizywać swemu przełożonemu. Nie mają dłużej ochoty wyprowadzać na spacer psa swego mentora. Nie są w stanie znieść wszechobecnego na rodzimych uczelniach nepotyzmu i niepodzielnego panowania klasy profesorskiej – baronów nauki. Coraz więcej Włochów z dyplomem magistra w kieszeni pakuje walizki. Na początku lat 90. było ich mniej niż 1%, pod koniec ubiegłego dziesięciolecia liczba ta wzrosła czterokrotnie. Jak pokazują statystyki w ciągu obecnego pięciolecia tendencja ta alarmująco wzrasta. W 2003 r. wyjechało 6 tys. młodych naukowców. Najczęściej pakują manatki absolwenci najlepszych włoskich uczelni, prym wiedzie prestiżowy uniwersytet Bocconi w Mediolanie. O ile wcześniej wyjeżdżali najczęściej młodzi, w wieku 26-40 lat, o tyle obecnie na opuszczenie kraju decydują się również osoby po 45. roku życia. Drenaż mózgów dotyczy szczególnie północy, skąd w 1999 r. wyjechało aż 7% absolwentów wyższych uczelni. Tego samego roku biedne południe pożegnało jedynie 2% magistrów. Zjawisko to tłumaczy w głównej mierze fakt, iż magistrzy z południa często decydują się szukać lepszej pracy i wyższych zarobków na północy Włoch, podczas gdy dla mieszkańców północy jedyną szansą poprawy statusu jest wyjazd za granicę. Liczby te, opierające się m.in. na rejestrze Włochów rezydujących za granicą i na danych Istat, według wielu są mocno zaniżone. – Niewiele osób wpisuje się do rejestru, z moich kilkunastu znajomych pracujących w Londynie właściwie zrobiłam to tylko ja i dwie moje koleżanki. Wszystkie trzy bardzo tego żałujemy, bo podczas pobytu w kraju mamy masę problemów z opieką zdrowotną – mówi pracująca w stolicy Anglii Barbara Veronese. Włosi wyjeżdżają przede wszystkim do USA, w Europie tradycyjną metą są Niemcy, ale także Francja i Wielka Brytania. W każdym z tych krajów co roku znajduje pracę więcej cudzoziemców z dyplomami, niż wynosi liczba rodzimych magistrów decydujących się na wyjazd. Ten ujemny bilans niepokoi. Włoski prezydent, Carlo Azeglio Ciampi, wielokrotnie apelował o zapewnienie godnych warunków pracy i płacy wysoko wykwalifikowanej kadrze. Ale na słowach się skończyło. Dlaczego wyjeżdżają? Matteo Cerri, 31-letni fizjolog z Piacenzy, od roku pracuje w Oregon Health&Science University w Portland. W Ameryce zarabia 3 tys. dol. miesięcznie. We Włoszech młody naukowiec przez pierwsze trzy lata dostaje około 1 tys. euro, po trzech latach wypłata wzrasta do 1,5 tys. euro. Różnica w zarobkach się liczy, ale nie jest najważniejsza. Najbardziej dziwi go, że w laboratorium może całkowicie poświęcić się pracy naukowej. – Nie mam innych obowiązków, w Bolonii musiałem załatwiać mnóstwo spraw, nierzadko musiałem sprzątać laboratorium, praktycznie robiłem wszystko, dzwoniłem do dostawców, płaciłem rachunki itp. W USA jest dużo średniego personelu, który wykonuje wiele prac. We Włoszech tego rodzaju kadra praktycznie nie istnieje, dlatego szereg prac spada na doktorantów. We Włoszech pokutuje ciągle system gwiazdorski, jest kilka wielkich nazwisk, które się liczą. Ta niewielka garstka decyduje o wszystkim i wszelkimi siłami stara się bronić swoich pozycji. Nowe pomysły są traktowane jako wyzwanie, atak, zagrożenie. W USA nawet student, jeśli ma odpowiednią wiedzę, może nie tylko rozmawiać, ale i sprzeciwić się dyrektorowi departamentu. We Włoszech jest to absolutnie niemożliwe – stwierdził Matteo. Stefano Fedele, 30-latek z Neapolu, uzdolniony specjalista w dziedzinie chorób jamy ustnej, pracuje w słynnym londyńskim instytucie Eastman. Jego roczny kontrakt opiewa na 60 tys. euro. (We Włoszech tyle wynosi brutto roczne wynagrodzenie profesora zwyczajnego). Stefano nie znalazł zatrudnienia w rodzinnym mieście. Aby móc kontynuować badania naukowe w klinice uniwersytetu Federico II w Neapolu, zaakceptował status wolontariusza. – Najpierw, robiąc doktorat, miałem stypendium naukowe, więc jakoś sobie radziłem, później przez rok pracowałem bez wynagrodzenia, siedziałem w laboratorium 12 godzin na dobę, bez żadnego zarobku. Nie mógłbym sobie na to pozwolić bez pomocy rodziców. Nie dziwi mnie jednak, że nie każdy chce i może aż tak się poświęcić – powiedział Stefano. Do Londynu wyjechał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2006, 2006

Kategorie: Świat