Można mieć czyste ręce

Można mieć czyste ręce

Mam swoje drogowskazy. Na pewno nie jest nim oportunizm. Jestem zawsze wierny sobie i staram się dochowywać przyjętych ustaleń Rozmowa z Markiem Balickim – Jak pan to sobie załatwił, że pan, osoba spoza układów, jest kandydatem SLD, UP, Olka K., na pewno i części sympatyków Unii Wolności, na prezydenta Warszawy? Jak pan to zrobił? – Otrzymałem propozycję… To zresztą nie była pierwsza taka propozycja. Wcześniej, ponad rok temu, Unia Pracy namówiła mnie, żebym kandydował w Warszawie w wyborach do Senatu. Byłem dyrektorem Szpitala Bielańskiego, społecznym doradcą prezydenta Kwaśniewskiego i właśnie wtedy otrzymałem propozycję od Unii Pracy. Musiałem podjąć decyzję, czy chcę wracać do polityki. I pewnie bym się na to nie zdecydował, bo kierowanie dużym szpitalem i współpraca z prezydentem Kwaśniewskim to dobre zajęcia, gdyby nie chodziło o godność senatora. Pociągało mnie ryzyko związane ze sposobem głosowania, bo kandydat na senatora zbiera tylko głosy oddane na siebie, w mniejszym stopniu liczy się lista partyjna. To jest wybór bezpośredni. Teraz jest podobnie. – Długo Pan się wahał? – Decyzję podejmuje się w pierwszej sekundzie, potem się ją racjonalizuje. Mam pozycję w parlamencie, jestem przewodniczącym komisji senackiej, mam duże uprawnienia. Ale nie miałem wątpliwości, że powinienem spróbować. – A nie podejrzewał pan, że pańska kandydatura to listek figowy? Przecież pewnie słyszał pan opowieści, że warszawski aparat SLD dogadał się z Olechowskim, że „jest już dogadane z Andrzejkiem”, że w drugiej turze SLD ma go poprzeć, a w zamian będzie koalicja PO-SLD w Radzie Warszawy i odpowiedni podział stanowisk… – Słyszałem te opowieści. Ale moje spotkania przedwyborcze im przeczą. Czuję poparcie lewicy. Poza tym, nie bądźmy naiwni. Prezydent Warszawy otrzyma olbrzymią władzę. Będzie praktycznie nieusuwalny. Po wyborach automatycznie ulegają rozwiązaniu umowy o pracę wszystkich warszawskich samorządowych urzędników i to nowy prezydent zadecyduje, kogo przyjmie z powrotem, a kogo nie. Będzie miał taką pozycję wobec rady, wobec polityków, że nie będzie musiał płacić jakichkolwiek rachunków. Może wszystko obsadzić swoimi ludźmi i nie poczuwać się do jakichkolwiek zobowiązań. Z radą, nawet nie mając większości, da sobie radę bez problemów. – Rzucając ochłapy pojedynczym działaczom… – Tak to może wyglądać. – A pan, gdy wygra wybory, zrobi czystkę? – Jestem przeciwnikiem rewolucji w urzędzie. Jeżeli ludziom stworzy się odpowiednie warunki, to poza nielicznymi wyjątkami będą działać sprawnie. Wiem to z doświadczenia. POLITYKA NIE MUSI BRUDZIĆ RĄK – Czy jest pan człowiekiem polityki? – Chyba tak. W 1997 roku wycofałem się z kandydowania do Sejmu, choć Unia Wolności dawała mi pierwsze miejsce na liście. To była decyzja polityczna. Wróciłem do pracy, zostałem ordynatorem małego oddziału szpitalnego. Ale później polityka znowu po mnie sięgnęła. – Polityk czy społecznik – nad tym zastanawia się każdy, kto czyta pana życiorys. A jaka powinna być odpowiedź? – Odpowiem anegdotą. Otóż w jednym z pism znalazła się informacja, że gdy porównuje się oświadczenia majątkowe kandydatów na prezydenta Warszawy, kapitałem Balickiego są szare komórki. Ale mówiąc poważnie, autentyczne zainteresowanie polityką ma zawsze podłoże społeczne. Mogę stwierdzić, że czasem udaje mi się coś rozkręcić. Wymyśliłem np. Kolegium Lekarzy Rodzinnych, które ma już dziesięć lat i doskonale organizuje lekarzy tej specjalności. Ale jest też oczywiste, że na takiej społecznej działalności nie zbijam kapitału politycznego. – Polityka to dla pana droga do sukcesu społecznego. Tymczasem ludzie z obrzydzeniem reagują na słowo polityk. Starają się oddzielić czystą działalność społecznikowską od brudnej, ich zdaniem, działalności politycznej. – Mam swoje drogowskazy. Na pewno nie jest nim oportunizm. Jestem zawsze wierny sobie i staram się dochowywać przyjętych zobowiązań. – Jednak polityka brudzi. – Nie musi. A poza tym wszystko może brudzić – wypisywanie mandatów, wydawanie zezwolenia na obrót alkoholem, każda decyzja. W ogóle nie sądzę, żeby politycy byli tak ubrudzeni, jak się mówi. Oceniam to na podstawie swojej dwukrotnej sejmowej kadencji. Można mieć czyste ręce. NIE MAM ŻALU ZA LATA 80. – Pana życiorys polityczny zaczął się, podobnie jak wielu milionów Polaków, w 1980 r., wraz z „Solidarnością”. – W swoim szpitalu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 40/2002

Kategorie: Wywiady