My, dzieci z Auschwitz

My, dzieci z Auschwitz

Bardziej od dymu zapamiętały łaźnię. I wstyd matki rozbieranej na ich oczach Nie lubią syren i ujadania psów. Niektórzy przed snem równiutko układają ubranie na krześle. Tak, by szybko je nałożyć. Albo nie wytrzymują zapachu przypalającego się mleka. Przypomina odór krematorium. Gdy pod koniec lat 60. mówiło się głośno o zagrożeniu ze strony „imperialistów RFN-owskich”, dziewczynka z Oświęcimia, wówczas już matka, schowała w apteczce truciznę. Dla siebie i dziecka. Świadomość, że własnemu grozi tamto, była nie do zniesienia. Jeśli w ogóle dziewczynki z Auschwitz miały dzieci. W obozie kobietom podawano w jedzeniu coś, co zatrzymywało krwawienie. Dostawały i one, małe więźniarki. Bo w obozie nie było dzieci. Był numer. Po latach rodziły w wyniku cesarskiego cięcia. Lekarze kiwali głowami, że macica po łagrze nie rozszerzy się nawet przy skoku z wieżowca. Dzieciom po Auschwitz został też senny koszmar: ktoś każe się rozebrać przed synem… Stowarzyszenia skupiające dzieci obozów zaczęły powstawać niedawno, w latach 90. Członkowie wypowiadają się zdawkowo. Wiadomo tylko, że starsi, którzy w łagrach żyli na dorosłych warunkach, trochę licytowali się z dziećmi o cierpienie. 27 stycznia, w 60. rocznicę oswobodzenia Auschwitz, mali więźniowie Oświęcimia odwiedzą w Brzezince szkołę swojego imienia. Będą trzymać polskie proporczyki. Mają trochę żalu do Żydów, że chcą przywłaszczyć sobie obóz. Szukają słów, by opowiedzieć barwę rdzawego dymu i lepkiego błota, ciągnącego się aż po mały horyzont na wysokości esesmańskich butów. Jadzia, numer 84876 Gdy na którymś ze spotkań Niemiec nie mógł uwierzyć, że polskie dzieci znalazły się w Auschwitz bez powodu – musiały chociaż uprawiać sabotaż – ktoś na sali powiedział: „Jadzia, wstań”. Wstała. 2,5-letni więzień z numerem 84876 i czerwonym „winklem”, który oznacza politycznego. Dzieci już wtedy nie tatuowano. Jadwiga Matysiak przechowała swój numer w białej kopercie. Przeprosił. Jadwigę Matysiak zatyka w piersi. Przystaje. Serce. Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie wyceniła to chore serce i rozbiegane oczy na 40 tys. zł. odszkodowania. Pani Jadwiga sama nie wie, czy ten od zawsze rozbiegany wzrok jest skutkiem reagowania 2,5-letniego dziecka na komendy, czy kropel, które wpuszczano dzieciom, eksperymentując z barwami tęczówki. Jest nieduża. Syn już urósł wysoki. To rodzina ma w genach. W genach 2,5-letniej Jadzi chaos zrobił Oświęcim. – Przywieźli wszystkich jednym transportem. Rodziców i czwórkę dzieci… – pani Jadwidze nakładają się obrazy. Własne na opowieści dorosłych. Kilka jest tylko jej. Na przykład jak więźniarka powiedziała Jadzi, że wyjdzie przez ten komin. Dziewczynka przykleiła się do matki: „Nie umiem chodzić po kominie”. Potem już Jadzi wydawało się naturalne, że ludzie wychodzą przez komin. I naturalne było, że jej dziecięcym obowiązkiem jest trzeć cegłę o cegłę. Ciągle tak tarła. Tym proszkiem robiło się fugi na obozowym placu. Żeby było ślicznie. Tylko wystać na apelu nie umiała. Gdy przed barakiem w listopadzie kucała w tej samej sukience, w której przywieźli ją w sierpniu, starsza siostra ciągnęła za rękaw. Pamiątką po obozie są sny koszmary. Zawsze na wysokości oczu dziecka: długie wyglansowane buty i pysk psa. Do dziś boi się dużych psów. Gdy ojca i dwóch braci wywieźli z Oświęcimia w głąb Rzeszy, matka Jadzi zorientowała się, że jest w ciąży. Urodziła piąte dziecko podczas nalotów już w obozie w Berlinie. Ojciec nie dowiedział się nigdy. – Potem? Potem już nic nie było dziecinne – urywa. Dziecięcości może było tyle, że w szkole Jadzia nie przyznawała się do Oświęcimia. Przyznać, że się było jakimś więźniem? Dziś patrzy na kilkuletnie wnuki. Nie chce myśleć, że to możliwe… Kazio, numer 191469 W domu na warszawskim Żoliborzu z czarno-białego zdjęcia patrzy chłopczyk w białym marynarskim sweterku z oblamowaniem. Zrobione niedługo przed Oświęcimiem. Gdy wyszli z domu kolumną, Kazik, chłopak z fotografii, trzymał się ojca. Bo ojciec zawsze wszystko wiedział. Ojciec Kazikowi imponował. Matka i dwie siostry poszły w jedną stronę, Kazik z tatą w drugą. Jego opowieść przy kłębach gryzącego dymu zapamiętał na całe życie: „Mamusia może już jest tam”. Kazimierz Kozłowski, elegancki pan, mówi wolno. Jakby bał się słuchać samego siebie. Dziś. Ale wtedy ta rozmowa o niebie chłopcu imponowała. Jak wtajemniczenie w świat

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2005, 2005

Kategorie: Historia