My i opozycja

My i opozycja

Czy w 1981 roku musiało dojść do stanu wojennego? Jestem emerytowanym profesorem medycyny, a jeżeli można żartobliwie powiedzieć, także emerytowanym członkiem partii. Od 57 lat związana jestem z jedną uczelnią, Akademią Medyczną w Gdańsku, gdzie na studiach byłam liderem organizacji studenckich, potem praktycznie wszystkim od asystenta do profesora. Rektorem byłam przez rok z nominacji i dwukrotnie w wyniku wolnych wyborów. W PZPR pełniłam różne funkcje od sekretarza Komitetu Uczelnianego, członka egzekutywy KW w czasach gomułkowkich. Trzy kadencje byłam członkiem KC, i to nie po kolei. Ostatni raz wybrano mnie w stanie wojennym. Czy wtedy, przed 25 laty, można było zapobiec stanowi wojennemu? Myślę, że nie, i nie obwiniałabym o to żadnej ze stron, gdyż trzy umawiające się strony miały zupełnie inną ocenę sytuacji i intuicyjnie zmierzały do przemian, które wtedy trudno było przewidzieć. Strona rządowa nie sądziła, że może dojść wtedy do upadku ZSRR, a przed pierestrojką Gorbaczowa odpowiedzialności za kraj w razie wybuchu wojny domowej i interwencji zewnętrznej nikt by z niej nie zdjął. „Solidarność” skupiała ludzi młodych, którzy po raz pierwszy działali politycznie. Poczuła swą siłę niewspółmiernie większą, niż rzeczywiście wtedy posiadała. Przypomina mi to powstanie warszawskie, które spędziłam 200 m od Pałacu Staszica. Miałam 14 lat, budowałam barykadę na ulicy Kopernika z wielkim entuzjazmem. Gdy Ojciec powiedział mi, że powstanie padnie, bo nie ma porozumienia, a w biuletynie piszą, że najpierw załatwimy wroga numer 1, a potem numer 2, co warunkuje klęskę – myślałam, że oszalał. A przecież okazało się, że miał rację. W 1980 r. miałam już lat 50, za sobą doświadczenie kilkudziesięciu lat działalności politycznej. Mogłam więc podchodzić do przemian prawie naukowo. Namawiałam moich bezpartyjnych, bogobojnych asystentów, aby wzięli się do jakiegoś działania, gdyż to, że na uczelni działają nieznajomi przysłani z zewnątrz, może budzić niepokój. Potem po zawieszeniu „Solidarności” pytali mnie, co z nimi będzie. Nic… nadal uważałam, że udział w strajkach, kiedy młodzież z prowincji po raz pierwszy miała kontakt ze znakomitymi aktorami, politykami itp., będzie dla niej niezapomnianym doświadczeniem na całe życie. Toteż nie dziwiło mnie, że po spotkaniu Jaruzelski-Glemp-Wałęsa przyszli do mnie koledzy solidarnościowcy, mówiąc, że nie ma mowy o dogadaniu się. Czuli się ważni, chociaż byli wtedy bardzo mało doświadczeni. Jednak to działanie i późniejsze trudne przeżycia, np. internowanie, dało im możliwość takiego rozwoju, że część z nich obecnie, po 25 latach jest działaczami w skali krajowej i nie tylko. Przypomnę, że na IX Nadzwyczajnym Zjeździe PZPR mówiłam, że prymas Glemp będzie robił wszystko, aby nie dopuścić do upadku Rzeczypospolitej. Kościół nie miał tak dużej siły, aby wyhamować nadmierną euforię mas. Wojciech Jaruzelski w swojej ostatniej książce „Pod prąd” daje wnikliwą, prawie naukową analizę, z którą się zgadzam. Pamiętam, że przed stanem wojennym byłam na konferencji w Hanowerze, wszyscy mnie pytali, co będzie w Polsce, jeżeli będzie interwencja. Niektórzy podkreślali, że jesteśmy walecznym narodem i się wyrżniemy. Gdy powiedziałam, że mamy własną armię i coś będziemy sami musieli zaradzić, wszyscy profesorowie z Zachodu jadący ze mną autobusem prawie na głos się śmiali, powątpiewając w te nasze talenty. Jak się okazało, nie mieli racji. Stan wojenny i nasze w nim postępowanie doprowadziły do Okrągłego Stołu. Gdybyśmy w czasie tych paru lat nie pokazali ludziom, że rzeczywiście chcemy reformować i demokratyzować kraj, nic by z tego nie było. Działania i doświadczenia Gorbaczowa, Havla, a ostatnio Juszczenki pokazały, że ostatnia „epidemia rewolucyjna” miała inny – mimo ofiar – bardziej pokojowy charakter. Doświadczenie pokazało też, że mimo różnic kulturowych, religijnych i innych wszędzie doszło do przemian w sposób względnie łagodny. Poza Jugosławią, ale tam była zupełnie inna specyfika. Uważałam, że wprowadzenie stanu wojennego da większe przyspieszenie. Stało się to w zbyt małym stopniu w stosunku do oczekiwań. Teraz się pisze, że kapitalizm w Polsce zaczęli wprowadzać premier Rakowski i minister Wilczek, i to prawda. Sądzę, że w ciągu całego okresu stanu wojennego dorastaliśmy do przemian. Nie tylko my, ale także nasza ówczesna opozycja. Będąc rektorem, widziałam, jak małe doświadczenie organizacyjne mają nowi działacze. Wychowani już w opozycji do istniejącego systemu nie wiedzieli, że w pracy organizacyjnej przydają się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 50/2006

Kategorie: Opinie