Marynarka Wojenna miała być atutem armii. A jest złomowiskiem? Marynarka Wojenna funkcjonuje w strukturach NATO już ponad 10 lat. W chwili wejścia do systemu militarnego Paktu Północnoatlantyckiego ministrowie obrony i admirałowie dumnie wypinali piersi, głosząc wszem wobec, że właśnie marynarka jest jednym z naszych militarnych atutów. Bo rzeczywiście na papierze wyglądało to imponująco. Miała aż trzy flotylle, z których trzecia, tzw. uderzeniowa, skupiała okręty rakietowe z wielkim niszczycielem „Warszawa” na czele. Ta flagowa wtedy jednostka zbudowana w 1969 r. – niszczyciel rakietowy uzbrojony głównie w rakiety systemu woda-woda – rzadko wychodziła w morze. Brakowało też rezerwowych rakiet do uzupełnienia jednostki ognia, ale niszczyciel budził zachwyt wielkością. Na marginesie ta należąca do klasy „Kashin” jednostka była oceniana jako bardzo udana i groźna. Tyle że znacznie bardziej na oceanach niż na małym i płytkim Bałtyku. Flotyllę uzupełniały cztery uderzeniowe okręty rakietowe klasy „Tarantula”, trzy mniejsze typu 660 oraz siedem małych kutrów rakietowych typu „Osa”. Dodajmy trzy uderzeniowe okręty podwodne, z których dwa klasy „Fokstrot” dożywały już co prawda ostatnich lat, ale zbudowany w 1986 r. bardzo nowoczesny okręt klasy „Kilo” podnosił wartość bojową. Dwie pozostałe flotylle już tak imponująco się nie przedstawiały. 9. Flotylla Obrony Wybrzeża była typową jednostką do zwalczania min, a z kolei 8. Flotylla Obrony Wybrzeża pełniła przede wszystkim funkcje logistyczne. Wkrótce po wejściu Polski do NATO rozformowano 9. Flotyllę, wycofując większość już wyraźnie przestarzałych okrętów. Również ze składu 8. Flotylli wycofano sporo jednostek. Rozpoczął się jednak proces uzupełniania stanu floty. W 2000 r. Marynarka Wojenna przejęła od US Navy wielką fregatę przeciwpodwodną klasy „Oliver Hazard Perry”. Dwa lata później do Polski przybyła druga jednostka tego typu. Okręty, które otrzymały nazwy „Kazimierz Pułaski” i „Tadeusz Kościuszko”, miały być trzonem naszej floty. Bo pierwotna umowa przewidywała, że Polska przejmie jeszcze dwie kolejne fregaty tego typu z opcją na trzy dalsze. Fregaty przeciwpodwodne klasy „Oliver” zbudowano na początku lat 70., czyli ich wiek jest bardzo zbliżony do niszczyciela „Warszawa”. Ponadto te wielkie okręty dostosowane są konstrukcyjnie do działań przeciwpodwodnych na Morzu Barentsa i Oceanie Atlantyckim. Wkrótce okazało się też, że ich eksploatacja jest wielce kosztowna, nawet jednostkowo znacznie bardziej niż „Kashina”. Strona polska zreflektowała się co prawda poniewczasie i zrezygnowała z kolejnych jednostek tej klasy. Wzięto przy tym pod uwagę, że począwszy od 2014 r. definitywnie skończy się wytwarzanie części zamiennych dla okrętów tej klasy. A w założeniu mają one u nas pływać mniej więcej do roku 2020. O ile „Kazimierz Pułaski” uzyskał w ramach NATO wysoki stopień certyfikacji (SNMG-1), to bratniemu „Tadeuszowi Kościuszce” nie udało się tego poziomu osiągnąć. Okazało się, że ten właśnie okręt jest mocno wyeksploatowany. Dlatego aktualnie wypływa bardzo rzadko i raczej tylko na obszar Zatoki Gdańskiej. Stał się natomiast magazynem części zamiennych dla „Kazimierza Pułaskiego”. Trzeba dodać, że ten okręt potrzebuje rocznie prawie 900 modułów zamiennych. Niestety. Rozważana jest koncepcja zastąpienia jednostek klasy „Oliver” korwetami klasy „Gawron”. Tyle że tu napotykamy kolejny problem. Korwety tej klasy zaprojektowane zostały według niemiecko-duńskiego systemu MEKO. To bardzo sensowna koncepcja dla mniejszych jednostek – po prostu wymienia się zależnie od potrzeb moduły wyposażenia i uzbrojenia. Moduły są umieszczone w kontenerach, a wymiana np. modułu przeciwpodwodnego na przeciwlotniczy trwa w porcie tylko ok. 120 minut. Okręty tego systemu mają Holandia, Australia, Kanada, a także Rosja. Z wielkim szumem medialnym położono stępkę pod pierwszą korwetę w roku 2001.Wkrótce okazało się, że Stocznia Marynarki Wojennej nie jest odpowiednio wyposażona, żeby wybudować tak nowoczesny okręt. Lekką ręką więc pierwsze 200 mln zł przeznaczonych pierwotnie na budowę korwety stocznia wydała na zakup oprzyrządowania. Nie tak dawno odtrąbiono kolejny sukces – po 10 latach wybudowano już… kadłub „Gawrona”. Koszty tej jednostki, mające pierwotnie wynosić nie więcej niż 250 mln zł, przekroczyły już 700 mln. A ostrożnie licząc, na pewno przekroczą
Tagi:
Eugeniusz Januła









