Nacjonalizm rozsadza imperia

Nacjonalizm rozsadza imperia

Próba przyłączenia zachodniej Ukrainy – cóż dopiero Polski – oznaczałaby dla Rosji stworzenie sobie drugiego Dagestanu, Inguszetii i Czeczenii Ponieważ ludzie to istoty odurzające się marzeniami, wszędzie na świecie przyjmowanie do wiadomości faktów niezdeformowanych marzycielstwem stanowi nie lada kłopot. Jednak nasza kultura umysłowa wytwarza szczególnie niekorzystny klimat, gdy chodzi o opanowanie trudnej sztuki widzenia faktów w ich nagości, bez odchyleń symbolicznych czy politycznych. Błędne postrzeganie faktów wiedzie, rzecz oczywista, do wypaczonego obrazu rzeczywistości i błędnej oceny siebie. Isaiah Berlin, „Paganini historii idei”, przypomina, że rzeczywistość błędnie rozumiana albo, co gorsza, lekceważona lub pogardzana zawsze nas w końcu pokona. Możemy zrealizować nasze dążenia tylko pod warunkiem, że rozumiemy, po pierwsze, siebie samych, a po drugie – tworzywo, w którym pracujemy. Widzieć realia, nie mrzonki Pierwszy z brzegu przykład: ukształtowane na gruncie skłonności do przeinaczania faktów polskie media powtarzają do znudzenia słowa tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego o zajmowaniu przez Rosję najpierw Gruzji, później Ukrainy, państw bałtyckich, a następnie może Polski. Wypowiedź sformułowaną na potrzeby wiecowe traktuje się jako przenikliwą i proroczą analizę rzeczywistości. Tymczasem zaprezentowane rozumowanie jest oczywistą nieprawdą. Jednak nieszczęśliwe i wywołujące kompleksy reminiscencje historyczne oraz zrodzona z tych kompleksów niepewność sprawiają, że do unaocznienia sobie tej nieprawdy potrzebujemy głosu z zewnątrz (generalnie w kulturze przeinaczania faktów, by dowiedzieć się czegoś bardziej obiektywnego o świecie i o sobie, trzeba słuchać wypowiedzi z zagranicy). Takim głosem była niedawno wypowiedź Patricka J. Buchanana („Przegląd”, nr 14). Stwierdza on, że chociaż Władimir Putin może dążyć do przyłączenia części Ukrainy do Wielkiej Rusi, nie wynika stąd, że zrodził się w jego głowie pomysł odbudowania rosyjskiego imperium. Prezydent Rosji doskonale zdaje sobie sprawę, że nacjonalizm jest główną przeszkodą w tworzeniu i sprawnym funkcjonowaniu imperiów. Czy przez długi czas nie liczono na erupcję nacjonalizmu narodów skupionych w granicach ZSRR jako siłę burzącą komunistyczne imperium? Już próba przyłączenia zachodniej części Ukrainy – cóż dopiero Polski – oznaczałaby dla Rosji stworzenie sobie drugiego Dagestanu, Inguszetii i Czeczenii. Nawiasem mówiąc, kto podejmie się określić, ile razy wzrosło zagrożenie atakiem terrorystycznym na terenie Rosji po przyłączeniu samego Krymu? Stoję na stanowisku, że kluczem do poprawniejszego diagnozowania politycznej rzeczywistości jest w naszym przypadku zaakceptowanie tego, kim jesteśmy. Zaakceptowanie statusu średniego państwa europejskiego. Przystanie na ten podstawowy fakt nie oznacza zwrotu ku polityce bez ambicji. W systemie międzynarodowym rolę do odegrania mają także średnie państwa, o ile potrafią wkomponować się w system, wyspecjalizować i przez to stać niezbędne, a zwłaszcza o ile nie pretendują do rangi, która jest zamierzchłym wspomnieniem bez związku z teraźniejszością. Zgoda na obecny status nie sprowadza się do porzucenia myśli o przyłączaniu jakiejś części Ukrainy. Takiej myśli w oficjalnym dyskursie politycznym w Polsce rzeczywiście nie ma. Wbrew twierdzeniu, że ludzie uczą się na błędach dalej błądzić, tym razem politykom zdają się kołatać w głowie fragmenty informacji, że z Ukraińcami w II Rzeczypospolitej były jakieś nieprzyjemności, łącznie z zamachami na urzędników państwowych (nawet tych nastawionych koncyliacyjnie, jak Tadeusz Hołówko). Od morza do morza Pogodzenie się ze swoim statusem musi oznaczać w naszym przypadku przede wszystkim porzucenie myśli o sprawowaniu duchowej kurateli nad Ukrainą. Na poziomie ogólniejszym – realistyczne spojrzenie na ideę jagiellońską i ostateczny z nią rozbrat. Trzeba rozstrzygnąć, czy idea jagiellońska – symbolizująca wolnościowy, tolerancyjny dla wielu nacji twór państwowy rozciągający się od Bałtyku do Morza Czarnego – odpowiadała kiedykolwiek rzeczywistości, czy też stanowiła i do dziś stanowi jej sentymentalną ideologizację. Czy polskie panowanie nad Ukrainą nie było de facto tyranią polskojęzycznych magnatów nad Rusinami? Dokładniejsze zbadanie tej sprawy prowadzi do takiej właśnie niewesołej konkluzji. Polska tyrania miała charakter zdecentralizowany, co w sumie jeszcze pogarszało sytuację, gdyż lepiej mieć do czynienia z jednym tyranem niż z wieloma. Odpowiedzią na tę tyranię było zrywanie się Rusinów do buntu i okrutnego mordowania Lachów. Stopień tego okrucieństwa trudno sobie wyobrazić. Kronikarz żydowski z połowy XVII w. Natan Hannower notuje, że wojska Chmielnickiego obcinały ofiarom – a więc szlachcie, księżom i Żydom

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 22/2014

Kategorie: Opinie
Tagi: Piotr Kimla