Niemcy przypominają, Polacy zapominają

Niemcy przypominają, Polacy zapominają

Nie powinno się „zakopywać” polskich śladów, w dodatku rękoma samych Polaków

Zbezczeszczenie grobu Jana Edmunda Osmańczyka na Opolszczyźnie prowokuje pytanie, co z innymi śladami, korzeniami polskimi na ziemiach zachodnich i północnych. Lata transformacji upływają bowiem na odkrywaniu i pielęgnowaniu niemieckich korzeni tych ziem.
Programy badawcze i wydawnicze, aktywność instytutów naukowych na ziemiach zachodnich nastawione są dzisiaj głównie na wydobywanie historycznej spuścizny niemieckiej z PRL-owskiej półki „tabu”, polską pamięć tych ziem traktując po macoszemu. Podobny charakter mają odbywane na ziemiach zachodnich konferencje i sympozja naukowe inicjowane przeważnie przez placówki niemieckie. Dawniej takie spotkania organizowane były na terenie Niemiec. Na tych wspólnych polsko-niemieckich sesjach, których finansowanie zapewniają przeważnie goście, przywraca się pamięć i dokonania wybitnych osobistości niemieckich i twórców z tymi ziemiami związanych.
Śląskie wydawnictwa, zarówno komercyjne jak i uniwersyteckie, wyróżniające się za czasów PRL-owskich lawiną publikacji na tematy polsko-niemieckie lub niemieckie, dzisiaj wyraźnie traktują tę działkę po macoszemu bądź podejmują hasła wydawnicze, które gwarantują aprobatę strony niemieckiej. Zasłużonych Niemców czci się pamiątkowymi tablicami, odrestaurowuje się płyty nagrobne, ulicom i placom nadaje się niemieckie nazwy. W Szczecinie rajcowie zdecydowali nazwać nowe rondo imieniem burmistrza Hermanna Hakena (1878-1907), a skwer nosi imię zastępcy burmistrza, Friedricha Ackermanna. W Kamiennej Górze jednemu z placów nadano nazwisko Carla Gottharda Langhausa, budowniczego państwa pruskiego. Z inicjatywy proboszcza parafii św. Jacka w Słupsku odsłonięto tablicę upamiętniającą ofiary tragedii na Bałtyku – zatopienia w 1945 r. statku „Wilhelm Gustloff”. Cierpienia niemieckie upamiętniono także pomnikiem-obeliskiem we Fromborku. W Muzeum Zamkowym w Pszczynie zrekonstruowano apartamenty cesarza niemieckiego Wilhelma II: sypialnię, garderobę, gabinet oraz łazienkę. 80% wyposażenia cesarskich apartamentów to autentyki. W łazience można podziwiać np. używany przez cesarza sedes z wymiennym wkładem. Rekonstrukcję cesarskich apartamentów wspiera finansowo m.in. Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej.
W Chorzowie władze miasta mimo licznych protestów, w tym Światowego Związku Żołnierzy AK, a także Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, postanowiły postawić pomnik hrabiemu Friedrichowi Wilhelmowi von Reden – ministrowi w rządzie współautora rozbiorów Polski, Fryderyka II Wielkiego. W Olsztynie przygotowywano się już do stawiania pomnika pierwszemu burmistrzowi miasta, Oskarowi Belianowi (odlew gotowy). Znalazł się jednak ktoś przytomny, który stwierdził, że aktywny członek hakaty nie bardzo na takie wyróżnienia ze strony Polaków zasługuje. Najprawdopodobniej 99% mieszkańców Olsztyna wie, że radzieccy gwałcili kobiety. Natomiast zapewne tylko 1% potrafi poradzić sobie ze skrótem hakata (niemiecka XIX-wieczna organizacja nacjonalistyczna, głośna z brutalnej germanizacji w zaborze pruskim).
Do końca stycznia br. ciągnęły się blisko dwuletnie spory w sprawie wyboru herbu dla województwa pomorskiego. Decydenci byli już o krok od głosowania za orłem pruskim, który w Niemczech symbolizuje Ziomkostwo Pomorzan. „Gazeta Morska” stwierdziła, że herb taki „został zaakceptowany przez Komisję Samorządu Terytorialnego sejmiku województwa, Konwent Seniorów oraz Zarząd Województwa Pomorskiego. Pozytywnie wypowiadali się o nim plastycy i historycy”. Przeciwko projektowi wystąpił jednak wojewoda i część mieszkańców oraz historyków regionu. Ostatecznie szala przechyliła się na rzecz znajomego sprzed wojny gryfa pomorskiego.
Nie mam nic przeciwko zdroworozsądkowemu przywracaniu czy „odkopywaniu” niemieckiej pamięci tych ziem, jeśli użyć określenia Adama Krzemińskiego („Polityka” 11.01.1997 r.). Lata całe, niekiedy aż do śmieszności, przeszłość tuszowano. Nie powinno się wszakże jednocześnie „zakopywać” polskich śladów, w dodatku rękoma samych Polaków. Szczególnie że nie mamy tych śladów w nadmiarze. Chodzi mi nie tyle o ślady piastowskie, po 1989 r. wręcz wykpiwane. Karykaturalny przechył PRL-owskiej publicystyki, a także historiografii w eksponowaniu piastowskich korzeni ziem zachodnich i północnych, od lat 70. zresztą wyraźnie już porzucany, ustępuje dzisiaj przechyłowi w drugą stronę, kompletnemu przemilczaniu historii Piastów lub wykpiwaniu jej i zajmowaniu się niemal wyłącznie niemiecką tożsamością. W zapomnienie idą także ślady i dokonania półwiecznej przecież już polskości na tych ziemiach po 1945 r.
Stowarzyszenie Historyków Sztuki Oddział w Szczecinie opracowało bogatą publikację „Kultura i Sztuka Szczecina w latach 1800-1945”. Czy nie należało raczej pomyśleć przede wszystkim o publikacji „Kultura i sztuka Szczecina 1945-2000”? Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej, która wsparła finansowo już niejeden obiekt niemieckiego dziedzictwa na ziemiach zachodnich, z pewnością przekazałaby również środki na renowację grobu Osmańczyka, lecz nikomu z polskich uczestników tej komisji nawet do głowy nie przyjdzie, by z takim wnioskiem wystąpić.
Bardziej niż nikła jest na Śląsku skala popularności księdza Emila Szrameka, Ślązaka i socjologa amatora, zamordowanego przez hitlerowców w Dachau. Bez echa minęła na Warmii i Mazurach 110. rocznica urodzin Franciszka Barcza, działacza mazurskiego, współorganizatora Związku Polaków w Prusach Wschodnich, zamordowanego przez Gestapo w 1939 r. Podobnie mijają bez echa inne rocznice, zanika pamięć takich nazwisk jak Fryderyk M. Leyk, Reinhold Barcz, Michał Kajka czy głośny działacz mazurski Wojciech Kętrzyński. Dlaczego tylko w „Gazecie Wyborczej” znajduję w lutym wspomnienie 60. rocznicy śmierci w hitlerowskim więzieniu Juliusza Burschego, biskupa polskiego kościoła ewangelicko-augsburskiego. W 1939 r. potępił on publicznie agresję hitlerowską. 60. rocznica śmierci Wojciecha Korfantego (1999 r.) doczekała się jedynie lokalnego echa. W bazylice św. Jana na Starym Mieście ma on tablicę pamiątkową. A gdzie na ziemiach zachodnich?
Jednej z nielicznych jeszcze zachowanych polskich szkół na Warmii, zamkniętej przez władze niemieckie w 1939 r., dzisiaj grozi likwidacja, a więc usunięcie kolejnych korzeni polskich w byłych Prusach Wschodnich. Na budynku nie ma nawet tablicy pamiątkowej. Czy we wspomnianej wyżej Kamiennej Górze jakaś ulica czci pamięć np. działacza Związku Polaków w Niemczech? Gdy przed kilku laty na seminarium w Niemczech zapytałem spotkaną studentkę II roku germanistyki we Wrocławiu, czy mówią jej coś nazwiska Jan Edmund Osmańczyk i Wilhelm Szewczyk, bezradnie wzruszyła ramionami, wyszeptawszy: „Pierwsze słyszę”.
Dlaczego gospodarze ziem zachodnich nie wykazują chociaż przybliżonej do Niemców sprawności w dokumentowaniu zasług Polaków? Czy poza Opolem jest jeszcze w Polsce miejscowość z ulicą Edmunda Osmańczyka? Kilkunastoletnie zabiegi o taką ulicę w Warszawie to bezskuteczne dotychczas kołatanie do drzwi decydentów. Najpierw argumentowano, że musi upłynąć pięć lat od daty zgonu, by wniosek w ogóle rozpatrzyć. Upłynęło lat kilkanaście. Notabene w przypadku Jana Pawła II o tym warunku się zapomina, a prymas Józef Glemp wmurował nawet akt erekcyjny pod budowę szkoły swego imienia.
Zmarły w 1989 r. Jan Edmund Osmańczyk za tzw. komuny napisał kilkanaście książek, a najgłośniejsza – „Sprawy Polaków” – miała osiem wydań, mimo że uprzednio drukowano ją w „Przekroju”. Natomiast w ciągu kilkunastu lat transformacji nie doczekano się chociażby jednego wznowienia.
Kościół katolicki obchodził 25-lecie powrotu na ziemie zachodnie bardzo uroczyście. Półwiecza obecności już nie zauważono spektakularnie. Czyżby w obawie przed możliwym grymasem purpuratów zza Odry?
Dzięki powstałej w 1994 r. polsko-niemieckiej fundacji Pamięć opartej na funduszach niemieckich otwarto dotychczas w Polsce dziesięć estetycznie zaprojektowanych i pielęgnowanych cmentarzy żołnierzy Wehrmachtu (szacunkowo poległo ich w Polsce ok. pół miliona). Nawet na terenie byłego ZSRR nie ma tyle cmentarzy wojennych III Rzeszy. Natomiast z utrzymaniem pamięci polskich ofiar wojny mamy już problemy. „W podszczecińskich Siekierkach jest cmentarz, symbol jednej z najkrwawszych bitew polskiego oręża w ostatniej wojnie. I ten cmentarz zdaje się z każdym rokiem odleglejszy od miasta”, zauważa smętnie pisarz Artur Daniel Liskowacki. W Siekierkach pochowano 1970 żołnierzy I Armii WP, uczestników forsowania Odry.
6 lipca 1994 r. ambasador RFN oraz przewodniczący niemieckiego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi przekazali władzom polskim 13-tomową dokumentację polskich grobów wojennych w Niemczech. Ta wzorowa publikacja zawiera nazwiska, daty urodzenia i zgonu obywateli polskich zmarłych w niewoli niemieckiej bądź w czasie pracy przymusowej. Dokumentacja wylicza 1,6 tys. cmentarzy, na których znajduje się ponad 20 tys. polskich grobów. Czy opieka nad nimi jest równie wzorowa jak dokumentacja? Strona polska nie ma tu praktycznie żadnego rozeznania. Nieco sceptycznie usposabia korespondencja Piotra Cywińskiego („Wprost” 29.3.1998 r.): „W ubiegłym roku zmieniono tablicę na zbiorowej mogile 528 uczestników powstania warszawskiego zamordowanych w obozach koncentracyjnych w Dachau i Mannheim-Sandhofen. Jeszcze do niedawna istniała tablica z napisem: „Groby polskich ofiar wojny”. Obecnie mogiłę pokrywa inna płyta, na której wygrawerowano cytat z Bertholda Brechta mówiący o „ofiarach wojny”. Polska kwatera zniknęła z rejestru cmentarza i gabloty informacyjnej przed bramą”.
Korespondent nie odwiedził wszystkich cmentarzy. Wdzięczne zadanie dla polskiej ambasady i konsulatów, a także lub przede wszystkim dla licznej przecież w Niemczech polonii. Przewidziana przed laty polsko-niemiecka umowa o współdziałaniu w opiece nad grobami wojennymi nie została podpisana do dziś. Fundacja Pamięć zabezpiecza w Polsce interesy niemieckie. Nadzieją dla naszych ofiar pozostaje nadal dobra wola gmin niemieckich.
Próbę wyjaśnienia opisanego tu stanu rzeczy znajduję w książce „Polacy i Niemcy” (autorzy – prof. Anna Wolff-Powęska i Eberhard Schultz, Instytut Zachodni, Poznań 2000): „Na naszych oczach dokonują się znaczne zmiany w świadomości społeczności polskich ziem zachodnich i północnych. Do głosu doszła tu trzecia generacja, która kształtuje swą nową tożsamość już nie poprzez nostalgię za utraconymi kresami i nie przez odrzucanie wszystkiego, co niemieckie, lecz poprzez nadanie tej ziemi nowego sensu kulturowego oraz we współpracy z partnerem niemieckim, choć współpraca ta nie jest całkowicie wolna od obaw”.
Sądzę, że pisząc o obawach, autorzy myślą o niebezpieczeństwie jednostronnego i bezkrytycznego koncentrowania się na spuściźnie niemieckiej. Jeśli tak, to obawa ta obciąża, moim zdaniem, konto polskich naukowców i publicystów, a także władz terenowych, zbyt mało przedsiębiorczych we własnej sprawie, a ochoczo pomocnych inicjatywom i pomysłom niemieckim.
Ilustracją defensywnej postawy polskiego środowiska może być księga jubileuszowa „Polska-Niemcy Nadzieja i Zaufanie”, wydana latem 2002 na 80-lecie urodzin prof. Mieczysława Tomali. Znajdujemy w niej pozycje kilkudziesięciu niemcoznawców, historyków obu krajów, lecz stosunki polsko-niemieckie bilansują niemal wyłącznie autorzy niemieccy. Polacy stosują wyraźne uniki, wybierają w tej księdze takie tematy jak globalizacja, prawa człowieka, unia europejska, stosunki niemiecko-francuskie czy polityka… zachodnia RFN. Strona niemiecka zdaje egzamin na piątkę. Chwilami odnoszę wrażenie, że gdyby nie aktywność zainstalowanych w Warszawie instytutów niemieckich oraz inne inicjatywy rodem z Niemiec, w tzw. dialogu polsko-niemieckim ziałoby pustką.

 

 

Wydanie: 2002, 37/2002

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy