Nadzieja czai się na dnie

Nadzieja czai się na dnie

92% mieszkańców Gozdnicy najwięcej w całym kraju, głosowało za wejściem do Unii. Miasta także umierają. Najlepszym tego świadectwem jest Gozdnica, położona tuż przy granicy polsko-niemieckiej, na terenie powiatu żagańskiego. Swoją przygodę z tą niewielką, niespełna czterotysięczną miejscowością zacząłem od gabinetu burmistrza. Zaproszony, zasiadłem przy stole konferencyjnym i niemalże spadłem na podłogę. Krzesło, którego czasy świetności minęły bezpowrotnie jakieś 20 lat temu, miało naderwane oparcie trzymające się na słowo honoru. Burmistrz Jan Piotrowiak westchnął tylko żałośnie z przepraszającą miną. – Nie mamy pieniędzy w zasadzie na nic, a co dopiero mówić o wyposażeniu biura – dodał i skinął głową w kierunku zżartego przez wilgoć sufitu, od lat niemalowanych ścian i kulawych mebli… Tyle, jeśli chodzi o najbardziej reprezentacyjne miejsce w mieście… A na zewnątrz? Pierwsze, co się rzuca w oczy w gozdnickim krajobrazie, to kominy zakładów ceramiki budowlanej. Dziś z 30 dymią tylko cztery. Reszta rozrzucona po miasteczku sterczy smętnie, otoczona zrujnowanymi fabryczkami. A poza tym bloki z wykruszającej się wielkiej płyty, odrapane przedwojenne kamieniczki, nierówne chodniki, dziurawe drogi, zniszczone place zabaw. I przytłaczająca szarzyzna, w której zabrakło miejsca na kolorowe reklamy, udziwnione latarnie i lśniące auta. Prawdziwy koniec świata, z całym jego inwentarzem – biedą i ponadczterdziestoprocentowym bezrobociem. Lecz umieranie miasteczka widać nie tylko w rozpadającej się tkance miejskiej infrastruktury. Ono wręcz bije z oczu nielicznych przechodniów. Pełno w nich przygnębienia i żalu albo niemal zupełnego zobojętnienia. Momentami aż trudno się oprzeć wrażeniu, że ma się do czynienia z ludzkimi widmami – pchanymi przez życie już nie emocjami, ale instynktowną wolą trwania. I dopiero w trakcie rozmów przekonywałem się, że gdzieś na dnie tych smutnych spojrzeń jest jeszcze nadzieja. Najwięcej w całym kraju Gozdniczanie już raz dali temu wyraz – w trakcie zeszłorocznego czerwcowego referendum niemal jednogłośnie opowiedzieli się za wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Głosów na tak było prawie 92%, najwięcej w całym kraju. – Takiego wyniku nikt tu się nie spodziewał – wspomina Jan Piotrowiak, sam euroentuzjasta. – Pamiętam, jak następnego dnia przyszedłem do pracy, a na korytarzu dopadł mnie tłum dziennikarzy z całej Polski. Przyznam, że się przeraziłem, bo wówczas jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi. A obecność tylu reporterów z reguły nie wróży niczego dobrego. – Dziennikarze byli jeszcze bardziej zdumieni niż ja – dodaje burmistrz. – Zdołali już się rozejrzeć po mieście. I zamiast kwitnącej przygranicznej miejscowości ujrzeli biedę, i to w jednym z najgorszych jej wydań. Wkrótce cała Polska zastanawiała się nad tym, jak to możliwe, że zabiedzona i pozbawiona perspektyw Gozdnica była na tak, a jej całkowitym przeciwieństwem – blisko 88% głosów na nie – okazała się zasobna i przedsiębiorcza gmina Godziszów na Lubelszczyźnie. Zwłaszcza że w Gozdnicy nie było właściwie żadnej kampanii. Gminny punkt informacji europejskiej powstał bardzo późno i nie cieszył się wielkim zainteresowaniem, a jedyna masowa agitacja okazała się niewypałem. No, może niezupełnie. – To miało być spotkanie zorganizowane przez władze województwa lubuskiego, z gośćmi z Warszawy, jako ekspertami – opowiada burmistrz. – Była już sala i przyszło 300 osób, lecz zaproszeni nie dojechali. No to z miejscowym proboszczem weszliśmy na scenę i opowiedzieliśmy ludziom, co o tej Unii wiemy. Szczerze i bez krętactwa. Posłuchali, pokiwali głowami i rozeszli się do domów. Chcieliby godnie pożyć – Dziś powiedziałbym, że chyba nie było potrzeby ich przekonywać – mówi Eugeniusz Walentowicz, proboszcz gozdnickiej parafii. – Ludzie mają swój rozum i oczy. I wiedzą, że kilka kilometrów stąd, za granicą, zaczyna się inny świat. A oni również chcieliby sobie godnie pożyć. No to powiedzieli tak. Zresztą ku mojej radości, bo jaką poza Unią mamy alternatywę? Zdaniem księdza i burmistrza, nie bez znaczenia było również to, że już dziś gros gozdniczan pracuje za zachodnią granicą. Najczęściej na czarno, w nie najlepszych warunkach, bez możliwości stałego kontaktu z zostawionymi w kraju rodzinami. – A Unia to możliwość legalnej roboty i dowolnego przekraczania granicy – mówi Jan Piotrowiak. – Bez „miśków” w paszporcie i strachu przed inspektorami polującymi na nielegalnych. Pracy w bezpiecznych warunkach, z ubezpieczeniem, z sankcjami dla nieuczciwych pracodawców. Bo weźmy taki przykład – w tej chwili

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2004, 2004

Kategorie: Kraj