Najgorsza wersja siebie

Najgorsza wersja siebie

Pamiętam pierwsze tygodnie wakacji, kiedy odpuszczała druga fala pandemii. Siedziałam na Piotrkowskiej w Łodzi i patrzyłam na kolorowy, rozśpiewany tłum. Dwa razy zastanowiłam się, zanim opuściłam swój stolik. Było wiadomo, że kolejnego pewnie do północy nie znajdę. Tłum krzaczył się i piętrzył jak lego. Nie było widać, że ludzi ubyło. Wstawszy z wiklinowego krzesła, mogłam obserwować, jak szybko wypełniła się luka po mnie. Na moje miejsce czekały trzy inne osoby, paląc nerwowo na krawężniku, przeglądając na stojąco menu, a było to tylko niezbyt dobre bistro. Zabawne wydawały się wtedy słowa, które towarzyszą przejętym ze Stanów hasłom o byciu najlepszą wersją siebie: „Każdy z nas jest kimś wyjątkowym, ty też jesteś kimś wyjątkowym”. Otóż nie, oto niezbyt nowa, niezbyt miła, ale ważna wiadomość: nie jesteśmy nikim wyjątkowym, ani ty, ani ja (do obyczajowej scenki z knajpianym stolikiem bardziej by pasował „List do ludożerców”). Moja starsza koleżanka, pisarka z Francji, opowiadała mi o czasach, kiedy zmęczeni i otumanieni kapitalizmem Francuzi pragnęli poznać Niemców ze wschodniego Berlina. Mieli nadzieję przejąć od nich nowe wartości, poznać coś, co nada sens ich życiu, które determinowały praca, a potem kupowanie i wyrzucanie. Czekali na nich jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.