Najtrudniejsza walka o życie Franka

Najtrudniejsza walka o życie Franka

Życie syna dżudoki Krzysztofa Wiłkomirskiego zależy od determinacji jego rodziców. Takich dzieci jest kilka tysięcy Franek Franek ma dwa lata i cztery miesiące. Żyje tylko dzięki determinacji i niezłomnej woli rodziców. Przyszedł na świat z poważną wadą serca. Ponura diagnoza padła jeszcze podczas badań prenatalnych. Zespół HLHS, hipoplazja lewego serca. Jednokomorowe serce, nierozwinięty przedsionek i niewykształcona zastawka. Dominująca i przewlekła dolegliwość spowodowała lawinę kolejnych powikłań. Lekarze nie dawali Frankowi dużych szans. – Jakby tego było mało, Franek wymyślił sobie, że urodzi się dodatkowo z zarośniętym pniem płucnym i zarośniętymi tętnicami płucnymi, co utrudniało proces leczenia – mówi mama Dorota Wiłkomirska. Pierwszy pobyt Franka w szpitalu trwał kilka miesięcy. Od października 2008 r. do stycznia następnego roku. Przeszedł sepsę, zaraził się gronkowcem i rotawirusem. Przez dwa lata Franek przeszedł pięć bardzo ciężkich operacji. Teraz czeka na kolejną. Niezliczone bolesne zabiegi, ogromne ilości środków uśmierzających ból, dziesiątki infekcji i długie pobyty w szpitalach dotkliwie ukształtowały ciało i charakter małego człowieka. Tuż po narodzinach podłączono Franka do aparatury podtrzymującej życie. Dwukrotnie przeżył śmierć kliniczną. Czterokrotnie próbowano przywrócić mu naturalny oddech. Ostatnie święta Bożego Narodzenia Franek po raz pierwszy spędził w domu. Zaraz po nich dostał kolejnej zapaści. Krzysztof, tata Tatę Franka, utytułowanego dżudokę Krzysztofa Wiłkomirskiego, wielokrotnego mistrza kraju i zdobywcę Pucharu Świata, wszyscy pamiętają, kiedy przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie w 2008 r. zapowiadał, że zdobędzie medal z myślą o synu. Miejsce na podium miało być ukoronowaniem poświęcenia całej rodziny w walce o życie dziecka, a premia miała pokryć kosztowną operację. Ostatecznie medalu nie zdobył. Odpadł w 1/16 turnieju po porażce z Mongołem D. Gantumurem. Po igrzyskach nadal trenował, próbując pogodzić sport z chorobą synka. We wrześniu ub.r. Krzysztof podjął trudną decyzję. Zrezygnował z wyczynowego uprawiania sportu. Niskie stypendium nie zapewniało wystarczających środków na kosztowne i długotrwałe leczenie syna. Pomocną dłoń wyciągnęli rodzina i przyjaciele. – Myślałem o zakończeniu kariery, jednak postanowiłem nadal walczyć. Podejmuję walkę o igrzyska w Londynie, jeszcze nie jestem taki stary – zapowiada dżudoka. Po kilku miesiącach przerwy Krzysztof z pomocą przyjaciela wyjechał na turniej dżudo do Abu Zabi, z pulą nagród 200 tys. dol. Jak na mało popularną dyscyplinę sportu stawka bardzo wysoka. Zajął drugie miejsce, pokonując po drodze mistrza Europy, Ukraińca Wołodymira Sorokę, i wicemistrza, Holendra Deksa Elmonta. Wróciła nadzieja na zdobycie olimpijskiego lauru i wiara w lepsze życie dla syna. – Od kiedy pojawił się Franek, moja przygoda ze sportem jest z nim związana. Rurka W szyi Franka tkwi ułatwiająca oddychanie rurka tracheotomijna. Naciskając delikatnie rączką, Franek mówi „mama, tata”. Druga rurka wystaje z brzuszka. Właściwy pokarm dostarczany jest bezpośrednio do organizmu za pomocą specjalnej sondy. To tzw. gastrostomia. – Jest to wynik pewnych błędów lekarskich. Nie sądzę, żeby były zrobione specjalnie. Stało się, jak się stało – mówi mama Franka. Chłopiec bardzo rzadko normalnie je i połyka. Wielomiesięczne pobyty w szpitalu pod kroplówką i odżywianie pozaustrojowe spowodowały, że mózg zapomniał, w jaki sposób pokierować naturalnym procesem gryzienia i połykania pokarmów. Zanik odruchu połykania. Dorota wyjechała z Frankiem na rehabilitację do specjalistycznej kliniki w Austrii. Ich pobyt miał trwać trzy tygodnie. Trwał tydzień. Zamiast na terapię Franek z mamą trafili na oddział intensywnej opieki. Podczas jednego z wielu rutynowych zabiegów okazało się, że wstawiona przez polskich lekarzy rurka tracheotomijna była wbita w tchawicę. Austriaccy lekarze ocenili zagrożenie życia na 70%. Każde kaszlnięcie lub kichnięcie mogło się skończyć śmiercią. Kolejna poważna komplikacja w i tak już uciążliwym procesie rehabilitacji. Ktoś zapomniał uwzględnić, że chore dziecko rozwija się wolniej niż zdrowe. Półtorarocznemu Frankowi założono rurkę jak przeciętnemu rówieśnikowi. Ale Franek z powodu długotrwałego leczenia jest mniejszy i lżejszy. W wieku 18 miesięcy ważył 7 kg. Trochę więcej niż niemowlę. Rurka założona w Polsce była

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 03/2010, 2010

Kategorie: Kraj