Z namiotem na Bieszczady

Z namiotem na Bieszczady

Jacy oni biedni, mizerni, to chyba przymusowe – tak miejscowi przywitali pierwszych studentów z Warszawy, którzy pojawili się w 1955 r. Gdy z pociągu na stacji w Zagórzu wysiadła grupa objuczonych tobołami młodzieńców, ich widok wzbudził współczucie miejscowych kobiet. „Jacy oni biedni, mizerni, to chyba przymusowe” – szeptały. Takim nieoczekiwanym powitaniem w czerwcu 1955 r. zaczął się pierwszy po wojnie turnus turystyczny, dający początek studenckim akcjom letnim w Bieszczadach. Pałatka, koc, siekiera, manierka – całe wyposażenie turysty pioniera. – Niewiele potrzebowaliśmy do szczęścia, wystarczało, że możemy iść przed siebie i cieszyć się przestrzenią – przyznają ówcześni zdobywcy gór. Wieczorem rozbijali obóz na polanie, rozpalali ognisko, w kociołku warzyli strawę i kładli się spać pod płachtą rozpiętą na paru kołkach. (…) Ćwierć tony na plecach W Zagórzu, nad brzegiem Osławy, stała stodoła. To w niej za pozwoleniem gospodarza rozlokowała się główna baza letnich turnusów. Tu zjeżdżali się ich uczestnicy, stąd brano sprzęt, jeszcze raz pochylano się nad mapami, by „przegadać” trasy. Po nocy spędzonej na sianie robiono zakupy w geesowskim sklepie i jedzono obiad w zagórskiej knajpie, gdzie zyskiwano ostatnią szansę zaopatrzenia się w łyżkę i widelec (do zwrotu przy następnej okazji).

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2013, 22/2013

Kategorie: Książki