Narzekanie stało się obyczajem

Narzekanie stało się obyczajem

W Polsce nie narzeka się w sposób konstruktywny, tylko tak, aby popsuć wszystkim nastrój Rozmowa z prof. Bogdanem Wojciszke – Dlaczego narzekamy? – Jest to nawyk kulturowy, obyczaj. Człowiek narzeka nie wtedy, gdy mu coś dolega lub z powodu brzydkiej pogody, lecz wtedy, kiedy się narzeka. „Się” – czyli kiedy się porusza pewne tematy. U nas to tematy ogólnospołeczne: funkcjonowanie państwa, politycy i cała sfera publiczna – sprawy, które są raczej odległe, choć ważne. Nasze badania pokazują, że w Polsce po prostu głupio brzmi, jak mówi się dobrze o pewnych sprawach, takich jak zarobki, służba zdrowia czy politycy. Choć efekt ten wydaje się paradoksalny, w Polsce mówienie negatywnie budzi sympatię. W naszych badaniach bohaterowie wypowiadający się na te tematy pozytywnie odbierani byli jako zachowujący się nieadekwatnie, budzili niechęć. Narzekający budzili sympatię. – Byłam ostatnio na tzw. damskiej bibce, gdzie kobiety obgadywały swoich partnerów. „Mój nie sprząta”, „a mój to by tylko oglądał telewizję”, „a mojego w ogóle nie ma w domu”. „A mój jest świetny”, odezwała się nagle jedna. Temat się urwał. – Narzekanie służy kilku funkcjom, a jedna z najważniejszych to nawiązywanie i podtrzymywanie więzi społecznych. Można wespół ponarzekać i pocieszyć. Pesymista zachowuje się w odczuciu społecznym „tak jak normalni ludzie”. Mówienie źle o świecie jest zaproszeniem do kontaktów. U rozmówców pojawia się przekonanie, że będą ze sobą dłużej rozmawiać. Twierdzenie „u mnie wszystko w porządku” odbiera się jako sygnał „nie chcę z tobą rozmawiać”. Jesteśmy społeczeństwem, w którym wspólne mówienie źle o świecie zbliża ludzi. Optymizm budzi podejrzenia o zarozumiałość, nieszczerość. – Skąd się to bierze w Polsce? – To nie jest objaw typowy dla Polski, a zjawisko w całej środkowej Europie. Można tu znaleźć powody historyczne. W naszej kulturze wyraźny jest rys cierpiętnictwa co najmniej od połowy XIX w. – to romantyczna tradycja Polaków, mówienie o tylko swoich troskach. Z badań na próbach ogólnopolskich wynika, że 30-40% osób uważa, że wręcz w złym tonie jest mówienie o swoich sukcesach. – Mówi się, że pogadanie sobie poprawia samopoczucie. – Ludzie nie narzekają na swój własny temat tylko na innych, na abstrakcje. Nie będę mówił źle o konkretnym lekarzu, ale o wszystkich lekarzach, o służbie zdrowia. Skutek jest taki, że narzekanie nie przynosi ulgi, ponieważ nie załatwia żadnej konkretnej sprawy. Ludzie niejako odstrzeliwują sobie nogę, zamiast poprawić nastrój poruszeniem konkretnego problemu. Ich nastawienie się jeszcze pogarsza przez to, że mówią niekonkretnie. – Czy to znaczy że ponarzekanie sobie niczego nam nie daje? – Daje, jeśli jest jakaś ostra sytuacja stresowa i jasny powód do niezadowolenia, ale to nie nasze polskie narzekanie, które polega na ogólnym ględzeniu. Tym ględzeniem nawzajem się zarażamy. Ludzie o dużej skłonności do chronicznego narzekania – a może ono być tak samo chroniczne jak katar – mają bardziej negatywną wizję świata społecznego. Nie konkretnych osób, ale całych kategorii typu uczeń, lekarz, nauczyciel. Policjant, który w pracy widzi samych złodziei, także po pracy będzie ich wszędzie widział. Poprosiliśmy kiedyś nauczycieli, aby przypomnieli sobie konkretnego ucznia, który, według nich, jest wcieleniem przeciętności – i ocenili jego dziesięć cech. Drugą połowę nauczycieli poprosiliśmy, by wyobrazili sobie abstrakcyjnego przeciętnego ucznia. Cóż się okazało? Przeciętny abstrakcyjny uczeń był bardziej negatywny niż ten prawdziwy. Nie muszę dodawać, że ci nauczyciele, którzy przejawiali większą skłonność do narzekania, mieli bardziej negatywną wizję przeciętnego ucznia. – Typowymi kulturami afirmującymi świat są kultury amerykańska i japońska. Czy ci ludzie są szczęśliwsi? – Większość kontaktów we współczesnym świecie jest bardzo powierzchowna – ekspedientka, kierowca autobusu, pasażer… Często taki kontakt to zaledwie kilka sekund. W krajach o kulturze afirmującej ludzie obcy są dla siebie milsi. My jesteśmy narodem straszliwych ponuraków! Moi studenci robili takie eksperymenty, w których jedna osoba szła ulicą, uśmiechając się do ludzi, a za nimi szła druga, notując reakcje. By wyeliminować sprawy damsko-męskie, wszyscy uśmiechali się do własnej płci. Nie jesteśmy w stosunku do siebie szczególnie agresywni, ale jak człowiek idzie ulicą i uśmiecha się do innych, to wydaje się to dziwaczne. Nasze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Wywiady