Następca Einsteina?

Następca Einsteina?

Stephen Hawking: tylko ucieczka na inne planety może uratować ludzkość

Jest najsłynniejszym spośród żyjących naukowców. Sprzedał więcej książek o astrofizyce niż piosenkarka Madonna o seksie. Przykuty do wózka inwalidzkiego, bezradny jak niemowlę, potężnym umysłem penetruje najdalsze granice wszechświata.
Jego popularnonaukowa praca „Krótka historia czasu” stała się niewiarygodnym wprost bestsellerem. Ma ją w swojej bibliotece co 750 mieszkaniec ziemskiego globu. Wkrótce ma się ukazać wydanie „uproszczone” dla uczniów szkół podstawowych.
Autor tego zadziwiającego dzieła urodził się 8 stycznia 1942 roku, dziwnym zbiegiem okoliczności w 300 rocznicę śmierci słynnego włoskiego astronoma, Galileusza. Młody Stephen kształcił się w Oksfordzie jako jeden z najlepszych studentów fizyki. Potem przeniósł się do Cambridge, a przedmiotem jego studiów podyplomowych była kosmologia. W 1962 roku młody naukowiec zaczął odczuwać coraz poważniejsze dolegliwości – jego mowa stawała się niewyraźna, a ruchy – chwiejne i niepewne. Postawiona przez lekarzy diagnoza równała się wyrokowi śmierci – cierpiący na chorobę zwyrodnieniową neuronów ruchowych rzadko żyją dłużej niż trzy lata po wystąpieniu pierwszych objawów. Stephen pogrążył się w czarnej rozpaczy, szukał pocieszenia w muzyce. Ciężko chory naukowiec zdołał jednak

otrząsnąć się z depresji,

niewątpliwie dzięki swej fenomenalnej sile woli i nieugiętej zdolności do ciężkiej pracy. Z pewnością Hawkinga uratowało również poświęcenie pierwszej żony – Jane. 18-letnia dziewczyna poznała Stephena podczas przyjęcie noworocznego w St. Albans w 1963 r. Wbrew radom rodziny postanowiła poślubić naukowca, który mógł nie dożyć następnego sylwestra. „Chciałam znaleźć jakiś cel dla własnej egzystencji i sądziłam, że znalazłam go w opiece nad Stephenem”, wspomina Jane. Wbrew przewidywaniom specjalistów Hawking nie umarł, został ojcem trojga dzieci, ostatnio nawet dziadkiem. Jest nie tylko wybitnym astrofizykiem, ale także nadzieją niepełnosprawnych i osobliwością medycyny – nikt jeszcze z tą straszną chorobą nie przeżył tak długo. Najostrzejszy kryzys przyszedł w 1985 roku. Naukowiec zapadł na zapalenie płuc i znalazł się w stanie śpiączki. Pozornie nie było żadnej nadziei na ratunek – lekarze poprosili żonę Hawkinga o zgodę na odłączenie aparatury podtrzymującej wątły płomyk życia. Jane pragnęła jednak wykorzystać wszelkie szanse i poprosiła o wykonanie zabiegu tracheotomii. Stephen przeżył, ale stracił głos. Odtąd siedzi niemy na elektrycznym wózku inwalidzkim w swym mrocznym gabinecie na wydziale matematyki stosowanej i fizyki teoretycznej w Cambridge, unieruchomiony przed ekranem komputera.
Potężny duch uwięziony jest w słabym ciele. Hawking waży najwyżej 30 kg, jego kończyny są żałośnie chude, głowa ze zmęczenia pochyla się na bok, a jego skóra jest blada i gładka jak skóra niemowlęcia. Wybitnemu naukowcowi pozostały tylko bardzo niewielkie możliwości ruchu – może lekko zginać dwa palce lewej dłoni, podnosić do góry brwi i uśmiechać się. Hawking porozumiewa się z otoczeniem za pomocą komputera (potrafi napisać do 15 słów na minutę) lub komputerowego syntezatora głosu, powolnie udzielającego odpowiedzi na postawione pytania metalicznym, amerykańskim akcentem (Stephen wskazuje najpierw kursorem odpowiednią literę na ekranie komputera, tak powstają słowa, potem całe zdania, które komputer przerabia na dźwięki).
Astrofizyk stale znajduje się pod opieką wykwalifikowanego personelu medycznego i swej drugiej żony, Elaine, również dyplomowanej pielęgniarki.
W 1990 roku pierwsze małżeństwo Hawkinga rozpadło się, a była żona, Jane, napisała prawie 600-stronicową książkę, „Muzyka, która porusza gwiazdy”, demaskując męża jako domowego tyrana. „W moje urodziny zabrał mnie do teatru na jakąś makabryczną sztukę, będącą protestem przeciw egzekucjom na krześle elektrycznym w USA. Kiedy chciałam studiować średniowieczną literaturę hiszpańską, powiedział, że równie dobrze mogę studiować ułożenie kamyków na plaży. Uwielbiałam muzykę Rachmaninowa i Czajkowskiego, a Stephen dawał mi tylko dzieła Webera i Beethovena”. Hawkingowie przed długie miesiące w ogóle ze sobą nie rozmawiali, za to toczyli „wojnę na muzykę”. Kiedy żona puszczała głośno Schuberta, mąż odpowiadał jej ogłuszającą kanonadą Wagnera.
Oczywiście

problemem był seks.

Jane pisze ze wstrząsającą otwartością: „Ciągle się lękałam, że ten wysiłek zabije Stephena w moich ramionach. Odczuwanie pożądania wobec kogoś, kto ma ciało ofiary holokaustu i którego trzeba pielęgnować jak niemowlę, jest rzeczą bardzo trudną, nawet nienaturalną”.
Ostatecznie Jane, z cichym przyzwoleniem męża, znalazła sobie przyjaciela, muzyka, Jonathana Jonesa, który stał się jakby członkiem rodziny – pomagał w pielęgnacji chorego naukowca, odprowadzał dzieci do szkoły, stał się też oczywiście kochankiem pani Hawking. Stephen często nazywał żonę „kobietą niewierną” i „pozbawioną skrupułów karierowiczką”, ale do ostatecznego rozłamu doszło dopiero wtedy, gdy pacjent, po długich namowach, zgodził się na zatrudnienie zawodowych pielęgniarek. Uwielbiające „geniusza” siostry, natychmiast odizolowały go od żony. Córka Hawkingów, Lucy, stwierdziła później: „Matka nie chciała już poświęcać całego swego życia dla chwały ojca, a on nie chciał być jej nieustannie wdzięczny. Oboje znaleźli więc sobie innych partnerów”.
We wrześniu geniusz z Cambridge opublikował kolejną książkę „Wszechświat w łupinie orzecha”, w której snuje nowe rozważania o podróżach w czasie, o kosmosach równoległych, czarnych dziurach i przyszłości naszego gatunku. Głosi m.in., że ludzkość będzie bezpieczna dopiero wtedy, gdy znajdzie nowe siedziby w innych systemach planetarnych. Prędzej czy później uczyni bowiem Ziemię niezdatną do zamieszkania, a w naszym Układzie Słonecznym nie ma globów, na których człowiek mógłby przeżyć. Te same opinie astrofizyk powtórzył w październiku w wywiadzie dla angielskiego dziennika „The Telegraph”. Hawking mówił już pod wrażeniem zamachów na Stany Zjednoczone z 11 września i późniejszych aktów bioterroru z użyciem wąglika. „Zamachy terrorystyczne na Nowy Jork i Waszyngton były potworne, ale nie stanowiły takiego niebezpieczeństwa dla ludzkości, jak broń nuklearna. Ale bardziej niepokoi mnie biologia. Produkcja broni atomowej wymaga wielkich instalacji, ale inżynieria genetyczna może być uprawiana w małym laboratorium. Nie sposób przecież kontrolować każdego laboratorium na świecie”.
Hawking twierdzi też, że w przyszłości embriony dojrzewać będą w laboratoriach, ponieważ na skutek przeprowadzonych zmian genetycznych ludzkie mózgi staną się tak ogromne, że normalny poród będzie niemożliwy. W wywiadzie dla niemieckiego magazynu „Focus” król astrofizyków, zajmujący w Cambridge katedrę, którą miał ongiś Izaak Newton, powiedział, że poprzez inżynierię genetyczną należy zwiększyć kompleksowość ludzkiego DNA. „To powolny proces, ponieważ w każdym pokoleniu trzeba będzie poczekać 18 lat, aby stwierdzić efekty zmian genetycznych. Musimy jednak wkroczyć na tę drogę, jeśli chcemy, aby systemy biologiczne zachowały wyższość nad elektronicznymi. W przeciwieństwie do ludzkiego intelektu komputery podwajają swą wydajność co 18 miesięcy. Istnieje więc niebezpieczeństwo, że rozwiną inteligencję i przejmą panowanie nad światem”.
Słowa te wzbudziły entuzjazm wśród zwolenników inżynierii genetycznej i dynamicznego rozwoju techniki. Niewiarygodne, ale to Hawking sprawił, że błyskawicznie wzrosła sprzedaż dosyć prymitywnych jeszcze urządzeń, pozwalających na sterowanie aparaturą elektroniczną za pomocą fal mózgowych.
Niemiecki magazyn „Die Zeit” napisał, że profesor z Cambridge ma takie pojęcie o genetyce jak przeciętny czytelnik gazet i słuchany jest tylko ze względu na swe nazwisko. To media uczyniły Hawkinga prawdziwym tytanem umysłu, drugim Einsteinem, symbolem nauki, ikoną przełomu wieków. Naukowiec z Cambridge, sparaliżowany przez złośliwą chorobę doskonale nadaje się bowiem na bohatera mitu. Sceptycy, jak Robert Matthews z magazynu „The Spectator”, twierdzą jednak, że jako naukowiec Hawking

nie ma poważnych osiągnięć.

Połączył tylko kilka teorii matematycznych i wysunął hipotezę, że czarne dziury promieniują (wcześniej sądzono, że te „studnie kosmosu” pochłaniają wszystko jak gigantyczne odkurzacze i nie oddają absolutnie nic). Dotychczas nie zaobserwowano jednak w kosmosie tego „promieniowania Hawkinga”. Astrofizyk wysunął też teorię, która okazała się błędna. Ogłosił, że rozszerzający się wszechświat zacznie kiedyś się kurczyć, aż zakończy istnienie w „wielkim kolapsie”. Dokonane w ubiegłym roku odkrycia świadczą jednak, że kosmos jest „otwarty” i rozszerza się w nieskończoność – „wielki kolaps” więc nie nastąpi. Z tych właśnie przyczyn autor „Wszechświata w skorupie orzecha” zapewne nigdy nie zostanie uhonorowany Noblem. „Hawking wykonał wspaniałą pracę, ale nie jesteśmy pewni, czy rzeczy, które opisał, rzeczywiście istnieją w naturze”, mówi Anders Barany, sekretarz szwedzkiego komitetu noblowskiego.
Te głosy wątpiących, zapewne w jakiejś części powodowanych zazdrością, pozostają jednak bez echa. Świat uwielbia Hawkinga, geniusza z Cambridge, który sprawił, że wielu po raz pierwszy usłyszało o wszechświatach równoległych czy teorii strun. Nowa książka fascynującego naukowca już teraz w Niemczech i w Wielkiej Brytanii otwiera listy bestsellerów.


Teoria Wszystkiego

Stephen Hawking pracuje nad połączeniem ogólnej teorii względności Einsteina, opisującej fenomeny materii i grawitacji, z teorią kwantów, zajmującą się zachowaniem cząstek elementarnych jak atomy, elektrony czy kwarki. Rezultatem ma być „ogólna teoria wszystkiego” (Theory of Everything) opisująca kompleksowo wszechświat. Hawking sądził, że teoria ta zostanie wynaleziona do końca XX wieku, obecnie uważa, że stanie się to może dopiero w końcu XXI stulecia. „Wtedy poznamy formułę, za pomocą której Bóg stworzył świat. Będzie to prawdziwy triumf ludzkiego rozumu”, mówi naukowiec z Cambridge. Jedną z prób opisania Uniwersum jest teoria strun, zakładająca istnienie strun (ang. strings), niewielkich struktur (dziesięć do minus 33 potęgi!), drgających jak struny skrzypiec. Równania teorii strun nie funkcjonowały w zwykłym czterowymiarowym świecie. Trzeba było założyć istnienie kosmosu z dziesięcioma wymiarami (sic!), aby wszystko się zgadzało. W połowie lat 90. modna stała się teoria membran, dwuwymiarowych tworów, zaludniających wszechświat, dla których trzecim wymiarem jest „hiperprzestrzeń”. Być może nasz kosmos jest tylko trójwymiarową membraną, drgającą w czterowymiarowej hiperprzestrzeni. Mechanika kwantowa zezwala na teorię, zgodnie z którą „brany” (membrany) powstają z niczego i znikają znowu. Tak powstają od siebie niezależne kosmosy, unoszące się jak wyspy w Multiuniwersum. Nie możemy zobaczyć tych wszechświatów równoległych, ponieważ światło nie może opuścić swego ojczystego kosmosu. Obecność tych kosmosów jest wszakże wyczuwalna przez ich siłę grawitacji, oddziałującą na nasze Uniwersum. Teoria membran i wszechświatów równoległych jest niezwykle egzotyczna i przemawia do wyobraźni, nie została jednak potwierdzona empirycznie. Kiedyś wszakże ludzkość opracuje Teorię Wszystkiego. A może Stephen Hawking zdąży tego dokonać?

 

Wydanie: 2001, 46/2001

Kategorie: Nauka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy