Nazywali nas podpalaczami Warszawy

Nazywali nas podpalaczami Warszawy

Pod koniec powstania wśród ludności cywilnej zaczęły przeważać zmęczenie i strach. Sanitariuszka ze Starówki zanotowała: „Beznadziejność dalszej obrony, wśród terrorystycznego ostrzału całej dzielnicy ze wszystkiego, co może tylko mieć armia, i brak jakiejkolwiek pomocy kierował nasz gniew na dziesiątkowanych przez wroga nieprzytomnych ze zmęczenia chłopców. Ich obarczaliśmy odpowiedzialnością za śmierć i cierpienia bliskich”.

Andrzej Borowiec, ps. „Zych”, wspominał o rozgoryczeniu ludności cywilnej. W swojej relacji pisał: „Zarzuty, rozczarowanie i rozpacz przyszły później, kiedy Warszawa była literalnie zmieniana w proch, dzień po dniu, ulica po ulicy, dom po domu, przez 63 dni. Wtedy byli tacy pomiędzy mieszkańcami, którzy stracili wszystko i nazywali nas »podpalaczami Warszawy«”.
Podobnie ostatnie dni powstania zapisały się w pamięci Henryka Bieniewskiego, walczącego w Śródmieściu i na Czerniakowie. „Kiedy byliśmy na Czerniakowie i krążyliśmy po piwnicach – mówił po latach – spotykałem się z tym, że ludzie siedzieli, przeklinali nas, przeklinali Niemców, przeklinali powstanie, że po co to wszystko, całe miasto zniszczone, ludzie bez przerwy giną. Finał był taki, jak to zwykle bywa – niechęć przechodząca czasem w nieufność”.

Marsz wśród ruin

„Może jakaś ulga, radość to chyba nie”, odpowiedziała Jadwiga Brzechowska na pytanie, co czuła, kiedy powstanie skapitulowało. Jednak męka ludności cywilnej Warszawy nie zakończyła się 2 października 1944 r. „To całe wychodzenie szło powoli. I było podobne do zbierania się na Sąd Ostateczny”, zanotował w dzienniku Miron Białoszewski.

„Nie wiem, o czym myślałem, po prostu szedłem przed siebie – wspominał Janusz Wałkuski, rocznik 1934. – Wzrok błądził niezależnie od mojej woli, po trudno rozpoznawalnych, dobrze mi znanych miejscach. Plac Teatralny zasłany gruzem – smutne szczątki Ratusza, pod szkieletem Teatru Wielkiego dwa długolufe czołgi. W prawo ruiny Bielańskiej, niesamowicie zryty bombami i pociskami potężny gmach Narodowego Banku Polskiego. (…) Ten wąwóz ruin, w który wchodzimy, to piękna przed miesiącem Elektoralna – tylko jeden cały dom po lewej stronie. Przekraczamy Solną. Dymiące Hale Mirowskie. Widać kościół Świętego Karola Boromeusza – główny ołtarz, przeorany bombą. (…) Przed kościołem, na placyku obok budowanego przez Niemców schronu, grób przy grobie. Poprzewracane krzyże”.

Szok związany z widokiem ruin szybko mijał. Strach przed tym, co przyniesie przyszłość, trwał znacznie dłużej. 16-letni Andrzej Radwański mówił o ucieczce z jednego piekła wprost do następnego: „Najgorsze to dla mnie jest, że to taka sytuacja, że człowiek wychodzi z tego piekła, a z drugiej strony idzie do drugiego piekła i nie wiadomo, co będzie. Wielka niewiadoma. A wiedzieliśmy o tym, że na Woli pozabijali ok. 50 tys. niewinnych ludzi. Po kolei brali każdego, dom po domu. Myśmy wiedzieli, bo te wiadomości były. Nie wiadomo, co z nami będzie. Czy nas zabiją, czy nas nie zabiją”.

Natychmiast po kapitulacji powstania Niemcy przystąpili do wypędzenia pozostałych przy życiu mieszkańców. 15-letnia Alicja Pietrzyk zapamiętała, że dla „ewakuowanych” zostały „podstawione wagony towarowe, tzw. bydlęce. Byliśmy pewni (bo tak się wtedy mówiło), że jak już wsiądziemy, zostaniemy zawapnowani, zagazowani albo coś w tym rodzaju, ale nie było wyjścia, bo mogli tylko zastrzelić”.

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 2015, 40/2015

Kategorie: Historia

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy