Żarty się skończyły. Od wielu miesięcy toczy się w Brukseli zacięta batalia o duże pieniądze. Chodzi o unijny budżet na lata 2021-2027 i o to, ile z tego tortu zostanie wykrojone dla Polski. Na razie premier Morawiecki dostaje łupnia w tej grze, choć zapewnia, że jest świetnie. Jednak nie jest. Zgodnie z pierwszą propozycją Komisji Europejskiej, jeszcze z ubiegłego roku, Polska w latach 2021-2027 miałaby otrzymać w ramach polityki spójności 64 mld euro. To dużo, ale zdecydowanie mniej, niż dostała w wygasającym okresie siedmioletnim (84 mld euro). Co więcej, pojawiają się propozycje, by tę sumę jeszcze zmniejszyć. Argumenty padają przy tym różne – że w Unii nie będzie Wielkiej Brytanii, więc będzie mniej pieniędzy do dzielenia, że Polska już nadrobiła część dystansu wobec średniej unijnej, trzeba więc fundusze skierować do Bułgarii i Rumunii, są też propozycje, by wypłatę pieniędzy połączyć z praworządnością. Tak czy inaczej, okazuje się, że Polska otrzyma o 23% mniej niż w poprzedniej siedmiolatce. To rekordowy spadek, bo innym krajom obcięto fundusze o 10%. Oto obraz klęski naszych negocjatorów i malejących wpływów w Unii. Ale w tym tunelu pojawiło się światło. To idea Europejskiego Zielonego Ładu, czyli osiągnięcia do roku 2050 tzw. neutralności klimatycznej. I na te działania, związane głównie z zastąpieniem węgla przez inne źródła energii, Unia jest gotowa wyasygnować 100 mld euro. I to na początek. Polska z kolei liczy, że z tej sumy może urwać 20 mld euro. Tylko czy jest to realne? Podczas grudniowego szczytu w Brukseli Komisja Europejska zaprezentowała projekt Europejskiego Zielonego Ładu, z założeniem, że do roku 2050 cała Unia przestanie emitować CO2 do atmosfery. No i Polska stanęła z boku. „Na tym etapie jedno państwo członkowskie nie może się zobowiązać do realizacji tego celu; Rada Europejska wróci do tej kwestii w czerwcu 2020 r.”, tak brzmi zapis dotyczący Polski, który wynegocjował Mateusz Morawiecki, twierdząc, że Polska do neutralności klimatycznej będzie dochodzić we własnym tempie. I to ogłoszono jako wielki sukces polskiego premiera. Że wytargował pół roku na podjęcie decyzji, czy Polska wchodzi w program Zielonego Ładu, czy nie. Lub też, tłumacząc to inaczej, słowami prezydenta Macrona – czy Polska jest zainteresowana unijnymi funduszami na ten cel, czy nie. Bo jeżeli nie przystąpi do programu, to nic nie dostanie. Sytuację mamy więc taką, że do wyborów prezydenckich nic oficjalnie się nie zdarzy. I Andrzej Duda będzie mógł jeździć do górników i wołać, że PiS będzie broniło kopalń jak niepodległości. A potem się zobaczy. Czy taka taktyka ma sens? Jeśli Polska zamierza uczestniczyć w negocjowaniu wsparcia z przyszłych instrumentów finansowych Zielonego Ładu UE, to przecież nie może ogłaszać, że idzie osobno. Musi w Unii przedstawić do końca tego roku tzw. zintegrowany plan w dziedzinie energii i klimatu na lata 2021-2030 oraz strategię klimatyczno-energetyczną do 2040 r. I na tej podstawie budować plany inwestycji, działań ochronnych wobec tych, którzy stracą pracę, itd. I zabiegać, negocjować, co zupełnie pisowskim urzędnikom nie wychodzi. Dlatego PiS i premier Morawiecki wolą ogłaszać, że znów osiągnęli sukces. To przyjemne i niewymagające dużego wysiłku zajęcie. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj









