Nie mieszać w nauce!

Nie mieszać w nauce!

Warszawa Krzysztof Kicinski - profesor socjologii. fpot.Krzysztof Zuczkowski

Naukowcy żyją dziś jak na ruchomych piaskach. Nie wiedzą, czy będą istniały instytuty, czy zostaną zachowane katedry Prof. Krzysztof Kiciński – socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, były dyrektor Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Panie profesorze, mamy kolejne akty wykonawcze do ustawy o szkolnictwie wyższym i nauce. Jak pan ocenia kierunek zmian wprowadzanych przez reformę ministra Gowina? – Dyskutowano na ten temat na Nadzwyczajnym Kongresie Humanistyki Polskiej, omawiano tam płynące z tych rozporządzeń zagrożenia dla polskiej nauki. Warto tylko przypomnieć, że wprowadzenie całej reformy uzasadniano istnieniem w Polsce przepaści między rozwojem nauki a jej wykorzystaniem w praktyce, w gospodarce: na świecie jest lepszy system wdrażania myśli naukowej i trzeba coś z tym zrobić. Zgadza się pan z taką diagnozą? – Sądzę, że została postawiona przez ludzi, którzy słabo znają realia polskiej nauki i jej problemy. Wprawdzie konsultowano to wszystko np. z niektórymi rektorami, ale nie z wybitnymi naukowcami, którzy naukę tworzą. Diagnoza była więc zbyt pochopna? – Tak. Autorzy reformy chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że aby nauka mogła służyć gospodarce, musi reprezentować wysoki poziom teoretyczny. Weźmy przykład z fizyki. Bombę atomową stworzyli głównie fizycy teoretycy, a nie ktoś, kto postanowił skonstruować produkt „bomba atomowa”. Bomba była „produktem ubocznym” myśli naukowej, a nie na odwrót. Wymyślili ją wybitni naukowcy, którzy analizując problemy fizyki, doszli do stworzenia bomby czy też – posługując się mniej drastycznym przykładem – reaktora atomowego, który jest wykorzystywany w warunkach pokojowych. To wszystko zasługa teoretyków. Żaden inżynier bez współpracy z nimi by tego nie dokonał. Bo inżynier, owszem, jest potrzebny, ale to jedynie praktyk, ktoś w rodzaju rzemieślnika. – Chociaż z drugiej strony istnieją wynalazcy w rodzaju Edisona, którzy są konstruktorami i praktykami, a jednocześnie mają talent do wdrażania osiągnięć nauki, czyli są po prostu zdolnymi wynalazcami. I zawdzięczamy im nie tylko żarówkę. Tyle że Edison nie był „zwykłym inżynierem”. Samodzielnie zdobywał wiedzę, był takim naukowcem amatorem, a dopiero potem eksperymentował, by w końcu stać się autorem paru wynalazków. – To prawda. Jednak w wielu instytutach naukowych myśli się głównie o rozwoju wiedzy o charakterze teoretycznym. Co wcale nie znaczy, że ta wiedza nie będzie miała zastosowania praktycznego, czego dowodzić mogą fizyka, genetyka, socjologia, psychologia społeczna itd. Dobrym przykładem jest też astronomia, której wiedzę można wykorzystywać do wielu celów praktycznych, choćby w astronautyce. Na marginesie warto przypomnieć, że astronomia, w której nasz dorobek jest ceniony w świecie, miała być według projektu reformy zlikwidowana jako osobna dyscyplina naukowa. Daje to niezłe pojęcie o poziomie rozumienia nauki przez autorów projektu. Przecież w medycynie nie byłoby nowych metod leczniczych, gdyby nie badania z dziedziny genetyki. – Tak jest również w naukach społecznych, gdzie właśnie np. teorie socjologiczne stanowią dobry punkt wyjścia do proponowania rozwiązań praktycznych. Autorzy reformy prezentują niezwykle uproszczoną wizję zależności między uprawianiem nauki a potrzebami gospodarki. O reformie ministra Jarosława Gowina mówi się: Konstytucja dla Nauki. Są jakieś założenia filozoficzne tego przedsięwzięcia? – Ministrowi prawdopodobnie chodziło o to, by zrobić coś spektakularnego, przewrót kopernikański. Może stąd w założeniach reformy wzięła się taka pompatyczna nazwa. A czy w kręgach naukowych zbliżonych do PiS cały ten przewrót kopernikański znalazł samych adoratorów? Jednym słowem, czy wszyscy go poparli? – Z kręgów decyzyjnych PiS, a także od profesury skupionej wokół partii rządzącej, dochodziły głosy, że pomysł ministra Gowina im się nie podoba. Dlatego sądziliśmy do pewnego momentu, że on nie przejdzie. Aż tu nastąpiło jakieś przesilenie i prezes Kaczyński oświadczył, że jednak poprze reformę. I to był jego polityczny deal – zawarty chyba z zaciśniętymi zębami. ? – Bo Jarosław Gowin zapowiedział wcześniej, że jak reforma nie przejdzie, to poda się do dymisji. Taki szantaż? – Rządzącym bardziej zależało na Gowinie i utrzymaniu go w koalicji niż na ustawie. A przecież powinno być inaczej – Jarosław Gowin, zamiast szantażować ich dymisją, powinien skierować reformę do ponownych konsultacji. Obóz rządzący przełknął jednak tę pigułkę i poparł ministra. Ale to pokazuje, jakie mechanizmy zadecydowały o wprowadzeniu reformy. Ona nie ma masowego poparcia uczonych, opowiadają się za nią tylko nieliczni, np. niektórzy sprawujący

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2019, 2019

Kategorie: Wywiady