Niechciany imam

Niechciany imam

Czy Ahmed Ammar jest ofiarą operacji ABW o kryptonimie „Miecz”? Albo jesteśmy świadkami wojennej psychozy i kompromitującej nadgorliwości paru funkcjonariuszy i urzędnika, albo Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zneutralizowała osobę niebezpieczną dla kraju. Albo – albo. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę, wszystko bowiem skrywane jest kurtyną tajemnicy państwowej. Ahmed Ammar jest obywatelem Jemenu. W Polsce przebywa od 14 lat. Skończył studia magisterskie, a teraz kontynuuje studia doktoranckie na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest też imamem, muzułmańskim duchownym, uczy Koranu dzieci i młodzież wyznania muzułmańskiego. W marcu złożył w Urzędzie Wojewódzkim w Poznaniu wniosek o przedłużenie zezwolenia na zamieszkanie w Polsce i wydanie karty pobytu. Otrzymał odpowiedź odmowną. I do środy 26 maja ma opuścić Polskę. Dlaczego? Urząd wojewódzki, który wydał tę decyzję, powołuje się na opinię ABW. Głosi ona, że Jemeńczyk powinien opuścić Polskę. I tyle. Uzasadnienia nie ma. To znaczy, być może, ono jest, ale jest tajne. „To są informacje operacyjne”, odpowiadał rzecznik poznańskiej delegatury ABW pytany, dlaczego agencja wydała Ammarowi negatywną opinię. On sam już zapowiedział, że dobrowolnie z Polski nie wyjedzie. I zgaduje, że mógł się narazić ABW, gdyż nie ukrywa swoich poglądów na wojnę z Irakiem. „Jestem przeciwny tej wojnie”, mówi. Czy to wystarczyło, by Ammara wyrzucić z Polski? Operacja „Miecz” Być może, Ammar jest ofiarą operacji ABW o kryptonimie „Miecz”. Jej początki sięgają listopada 2003 r., kiedy do agencji dotarły sygnały, że Al Kaida planuje w okresie świąteczno-noworocznym ataki terrorystyczne w Polsce. Atak planowany był na „Żydów i krzyżowców”, na synagogi w Warszawie, Łodzi, Białymstoku i Krakowie oraz na kościoły katolickie. Informacje zostały potwierdzone, w ABW powołano więc specjalny zespół monitorujący sytuację 24 godziny na dobę. Operacji nadano kryptonim „Miecz”. Pisała o tym dwa miesiące temu „Rzeczpospolita”. W święta policjanci obstawiali kościoły, monitorowano też cudzoziemców, którzy z niewiadomych powodów przyjeżdżali do Polski. M.in. namierzono grupę obywateli państw arabskich, Libijczyka, Libańczyka i Algierczyka, którzy przyjechali w tym czasie do Polski i zachowywali się podejrzanie, jak osoby przeszkolone w technice działań tajnych służb – prowadzili kontrobserwację i posługiwali się kupionymi na kartę telefonami komórkowymi, i to tylko przez kilka godzin. Zdaniem ABW, planowali zamachy, ale odstąpili od tego zamiaru, gdy się zorientowali, że są dokładnie obserwowani przez polskie służby. Ta grupa nie byłą jedyną, która zaniepokoiła ABW. Pod koniec ub.r. (informacja na ten temat ukazała się dopiero w kwietniu) ABW zidentyfikowała 20-letniego mieszkańca województwa łódzkiego, podejrzewanego o kontakty z ekstremistami islamskimi. Mężczyzna ten pracował wcześniej w barze w Wielkiej Brytanii i tam nawiązał kontakty z ludźmi związanymi z Al Kajdą. „Stwierdziliśmy, że poddany został silnej indoktrynacji. Prawdopodobnie przeszedł na islam. Był skłonny wykonywać polecenia swoich mentorów”, tak charakteryzowali dwudziestolatka oficerowie ABW. Podejrzewali, że miał być wykorzystany w Polsce do przeprowadzenia ataku terrorystycznego na kościół podczas pasterki. Jak trafił pod lupę ABW? Na ten temat są dwie hipotezy. Pierwsza wiąże się z apelem agencji, by Polacy obserwowali osoby, które przyjechały po dłuższym pobycie z zagranicy i radykalnie zmieniły sposób bycia. Być może więc 20-latka wskazali policji znajomi zaniepokojeni jego „dziwnym” zachowaniem. Ale jest i drugi trop. Otóż we wrześniu ub.r. straż graniczna zatrzymała na lotnisku Balice w Krakowie Mourada Achiego, Algierczyka poszukiwanego listem gończym za terroryzm. Ujawniono również, że przy tej okazji ABW trafiła na „zindoktrynowanego podczas pobytu w Londynie przez fundamentalistów islamskich Polaka, nastawionego na świętą wojnę”. Czy chodziło tu o wspomnianego 20-latka, czy o kogoś innego? W sumie, według danych ujawnionych mediom, od listopada do marca agencja „zidentyfikowała w Polsce ponad 70 obcokrajowców podejrzewanych o związki z terrorystami”. Jak? Jak wychodzą służby Nie sposób kontrolować wszystkich cudzoziemców w Polsce. Służby muszą więc na podejrzanego człowieka „wyjść”. Po pierwsze, bardzo dokładnie sprawdzane są podania cudzoziemców o pobyt w Polsce. Weryfikuje się zawarte tam informacje, każde kłamstwo natychmiast zapala czerwone światełka w głowach oficerów przeglądających dokumenty. W kartotece sprawdzane się też inne informacje (przede wszystkim czy dana osoba nie pojawia się w niej jako gość środowisk

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 22/2004

Kategorie: Kraj