Niefirmowi

Niefirmowi

PAP/EPA. epa08223782 Facebook Ceo Mark Zuckerberg (R) is welcomed by European Commissioner for Values and Transparency Vera Jourova (L) prior to their meeting in Brussels, Belgium, 17 February 2020. EPA/OLIVIER HOSLET Dostawca: PAP/EPA.

Coraz mniej Europejczyków chce prowadzić własne przedsiębiorstwo Na wspólnym zdjęciu wyglądają jak dwójka szkolnych kujonów, rywalizujących o miano najlepszego ucznia w klasie. Oboje znają siłę swojego przeciwnika, doceniają jego potencjał, jednak najchętniej pozbyliby się go z pola widzenia. Zmuszeni do zapozowania obok siebie, uśmiechają się, bo wiedzą, że tak wypada. W taki mniej więcej sposób można odczytać mowę ciała założyciela Facebooka, Marka Zuckerberga, i Věry Jourovej, wiceszefowej Komisji Europejskiej, zajmującej się kwestiami praworządności we Wspólnocie. Amerykański miliarder przyjechał w ubiegłym miesiącu na Stary Kontynent, by rozmawiać z unijnymi liderami na temat przyszłości jego firmy w Europie. Choć pozycja Facebooka jako absolutnego monopolisty wśród platform społecznościowych jest niezagrożona, ucieleśnia on problem, jaki Europa ma z technologicznymi gigantami. Trudno na nich cokolwiek wymusić, bo wszyscy najwięksi gracze na tym polu są podmiotami wywodzącymi się z innych kontynentów. Europejczycy porozumiewają się na Facebooku i Twitterze. Te aplikacje są zainstalowane w telefonach amerykańskiego Apple’a i koreańskiego Samsunga. Ich dane przechowywane są w chmurach zbudowanych przez wywodzące się z USA firmy Microsoft i Amazon, a kolejną technologiczną rewolucję obiecuje im chiński Huawei, lider technologii 5G. Europa, nie tylko zresztą w branży technologicznej, jest całkowicie zależna od obcych gigantów. Dlatego Komisja Europejska pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen nie tylko chce ograniczyć prawa internetowych koncernów, ale też zabiega, by godnym rywalem dla nich stała się wreszcie spółka wywodząca się z krajów członkowskich. Niestety, ambicje von der Leyen i Jourovej szybko może zweryfikować rzeczywistość rynkowa. Z powstaniem unijnego giganta jest bowiem jeden podstawowy problem – nie widać chętnych do jego założenia. I nie chodzi tu o niedobór talentów – tych nie brakuje, mimo rosnącej liczby europejskich przedsiębiorców wybierających życie w Dolinie Krzemowej, w krajach Bliskiego Wschodu czy nawet w Australii i Japonii. Europejczycy zwyczajnie nie palą się do zakładania własnych biznesów. Nie tylko w sektorze nowych technologii, wśród start-upów, ale także w bardziej tradycyjnych gałęziach gospodarki. Dominacja globalnych koncernów może być o tyle trudniejsza do pokonania, że mieszkańcy Europy czują się jak najbardziej komfortowo, pracując dla nich, a nie tworząc bezpośrednią konkurencję. W opublikowanym kilka tygodni temu przez brytyjski „The Economist” zestawieniu krajów o najniższym odsetku aktywnej zawodowo populacji prowadzącej własne przedsiębiorstwa najgorsza dziesiątka zawiera aż sześć państw europejskich. Obecność Kosowa na przedostatnim miejscu, zaraz za południowoamerykańskim Surinamem, z zaledwie 4% przedsiębiorców, nie powinna dziwić ani skłaniać do kontynentalnego alarmu. Ale już fakt, że niewiele wyższe wskaźniki odnotowano w należących do Unii Bułgarii, Belgii, Francji, Włoszech i Niemczech (poniżej 6%), każe się zastanawiać, dlaczego spadają szanse na znalezienie wśród Europejczyków nowego Zuckerberga, Jobsa czy Elona Muska. Jedną z pierwszych odpowiedzi jest stosunkowo wysokie w tej części świata nasycenie rynku starymi, dużymi i wciąż dobrze radzącymi sobie przedsiębiorstwami. Europa, nawet zjednoczona i liczona wspólnie, jest nieporównywalnie mniejsza od Stanów Zjednoczonych czy rynków azjatyckich, więc nowi gracze, niejako z definicji, już na starcie muszą się rozpychać znacznie mocniej, a nie każdy jest w stanie tę walkę wygrać. Dlatego, jak podkreśla magazyn „Quartz”, w przypadku spółek europejskich dochodzi do paradoksalnej sytuacji, co widać zwłaszcza wśród start-upów. Ujmując rzecz w skali globalnej, najlepiej radzą sobie te, których krajowe rynki były albo za małe, żeby je wyżywić, albo zbyt przesycone, żeby je zauważyć, więc nowe twory natychmiast musiały myśleć o międzynarodowej ekspansji. Jako najbardziej chyba rozpoznawalny przykład podaje się tu Spotify, założoną w Szwecji platformę do słuchania muzyki w internecie. Dominująca w tej chwili nad rywalami z USA i Azji spółka od razu projektowana była z myślą o sukcesie zagranicznym, bo zajęcie nawet monopolistycznej pozycji na samym szwedzkim rynku nie przyniosłoby znaczącego sukcesu komercyjnego. Nie wszędzie jednak ten schemat udaje się łatwo powielać. Również dlatego, że rodzące się europejskie spółki niekoniecznie mogą liczyć na wsparcie tutejszych inwestorów. Ci bowiem coraz częściej spoglądają na kraje byłego Trzeciego Świata i globalnego Południa, uznając je za rynki ciekawe i na pewno wciąż nieodkryte. Według danych opublikowanych przez portal Crunchbase, platformę wiedzy i informacji dla środowiska startupowego, prym w inwestowaniu w dawne kolonie wiodą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2020, 2020

Kategorie: Świat