Niemiecka gra w kolory

Niemiecka gra w kolory

Przed wyborami do Bundestagu Partia Lewicy osiąga imponujące sukcesy

Niemiecka socjaldemokracja mogłaby sięgnąć po władzę. Brakuje jej jednak odwagi na sojusz z Partią Lewicy.
Próba generalna przed wyborami do Bundestagu, elekcja do parlamentów krajowych trzech landów, która odbyła się 30 sierpnia, przyniosła triumf Partii Lewicy (Die Linke), bardziej radykalnej i „antykapitalistycznej” niż SPD. CDU sprzymierzona z liberałami z FDP straciła po dziesięciu latach parlamentarną większość w Turyngii oraz w Kraju Saary. W tym ostatnim małym landzie Die Linke zdobyła sensacyjne 21,3% głosów, tylko o 3 punkty mniej niż socjaldemokraci. W poprzednich wyborach w Saarze, przed pięcioma laty, Partia Demokratycznego Socjalizmu (PDS), z której wywodzi się Partia Lewicy, zdobyła niewiele ponad 2% poparcia. Die Linke ma obecnie po raz pierwszy szansę na udział we władzy w kraju związkowym „starej” Republiki Federalnej. Ugrupowanie to wyprzedziło SPD w wyborach do parlamentu Turyngii. Charyzmatyczny lider Partii Lewicy, były premier Saary Oskar Lafontaine, z satysfakcją oznajmił, że wynik wyborów do Bundestagu, które odbędą się 27 września, wcale nie jest rozstrzygnięty. Kanclerka i przewodnicząca CDU Angela Merkel oraz lider liberałów z FDP Guido Westerwelle „już kłócą się o podział stanowisk w nowym rządzie federalnym, ale o wszystkim zadecydują wyborcy”, przypominał „Czerwony Oskar”, z powodu małego wzrostu nazywany niekiedy przez politycznych adwersarzy „Napoleonem z Saary”.
Teoretycznie w Saarze i w Turyngii mogą powstać czerwono-czerwono-zielone konstelacje rządowe (SPD, Die Linke oraz Zieloni). Ale także w Bundestagu deputowani tych trzech partii mają obecnie większość. Socjaldemokraci woleli jednak stworzyć wielką koalicję z konserwatystami z CDU/CSU, niż wchodzić w alians z niechcianym przez przywódców SPD Lafontainem i jego partią.
Ten utalentowany polityk był przewodniczącym SPD i ministrem finansów w rządzie Gerharda Schrödera. W 1999 r., skłócony z kanclerzem, którego oskarżał

o wyprzedaż ideałów

lewicy, demonstracyjnie zrezygnował jednak z tych urzędów. Odtąd socjaldemokraci uważają Lafontaine’a za zdrajcę i zbiega, który porzucił swą partię w potrzebie.
„Czerwony Oskar”, wytrawny polityczny strateg, umiejętnie powrócił do gry politycznej w 2005 r., gdy rozpisane zostały przedterminowe wybory do Bundestagu. Doprowadził do zjednoczenia Partii Demokratycznego Socjalizmu z zachodnioniemiecką Wyborczą Alternatywą Praca i Sprawiedliwość Społeczna (WASG). PDS wywodziła się z NSPJ Ericha Honeckera, była przez wielu określana jako postkomunistyczna i zdobywała głosy tylko na terytorium dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Powstała z połączenia obu ugrupowań Partia Lewicy (początkowo Die Linkspartei, potem Die Linke) mogła już rozpocząć ekspansję także w landach „starej” Republiki Federalnej. Dzięki energii Lafontaine’a, dyscyplinie aktywistów dawnej PDS oraz zniechęceniu tradycyjnego lewicowego elektoratu do Schröderowskich reform, ograniczających przywileje socjalne, nowe ugrupowanie lewicy uzyskało w wyborach do Bundestagu 8,7% głosów. Tylko z powodu tego sukcesu lewicowców Lafontaine’a konserwatystom i liberałom zabrakło mandatów, aby utworzyć rząd. Angela Merkel musiała zgodzić się na, jak to mówią w Niemczech dziennikarze, „słoniowe wesele”, czyli na wielką koalicję z SPD.
Obecnie liderzy socjaldemokracji tak jak uprzednio wykluczają koalicję rządową z Partią Lewicy na szczeblu federalnym i odsądzają Lafontaine’a od czci i wiary. Przewodniczący SPD Franz Müntefering nazywa „Czerwonego Oskara” politycznym graczem i zarzuca mu, że w trudnej sytuacji zawiódł zaufanie Niemiec, zdradził socjaldemokrację, uprawia populizm, roznieca w społeczeństwie iluzje i mówi o żołnierzach Bundes- wehry, „jakby wszyscy byli agresywnymi wojownikami” (Die Linke przeciwna jest misji armii niemieckiej w Afganistanie).
Działacze SPD młodszej generacji mniej przejmują się dawnymi personalnymi animozjami i twierdzą, że osoba Lafontaine’a nie powinna być przeszkodą w zawarciu przymierza między oboma ugrupowaniami lewicy. Johannes Kahrs, rzecznik Koła z Seeheim, prawicowego skrzydła SPD, uważa, że taką współpracę uniemożliwiają raczej radykalni działacze Die Linke z zachodniej części Niemiec, skupieni w Platformie Komunistycznej oraz ugrupowaniu Antykapitalistyczna Lewica.
Pewne jest, że gdyby udało się utworzyć czerwono-czerwono-zieloną koalicję rządową w Saarze, także współpraca między Die Linke i SPD w polityce federalnej byłaby łatwiejsza. Nie wiadomo jednak, czy socjaldemokraci z Saary zdecydują się na takie rozwiązanie.

Klucz do władzy

w kraju Saary mają zresztą Zieloni (aczkolwiek zdobyli tylko niecałe 6% głosów), którzy do sojuszu z partią Lafontaine’a się nie kwapią. Partia ta zdecydowała, że podejmie decyzję w sprawie koalicji w Saarze dopiero w październiku, a więc już po wyborach do parlamentu federalnego.
Zieloni domagają się rezygnacji z energetyki węglowej, Die Linke uważa natomiast, że górnictwo węglowe, tradycyjna gałąź gospodarki Saary, zasługuje na wsparcie. Wśród Zielonych są zresztą dawni obrońcy praw obywatelskich w NRD, którzy nadal określają Partię Lewicy jako postkomunistyczną i traktują ją podejrzliwie. Być może w Saarze Zieloni zdecydują się na egzotyczną i w dziejach RFN bezprecedensową „koalicję Jamajki” (od barw narodowych tego kraju) – czarno-żółto-zieloną (CDU, FDP i Zieloni). Niemiecka gra o władzę staje się coraz bardziej skomplikowana, wielkie partie (CDU/CSU i SPD) systematycznie bowiem tracą poparcie.
Jak napisał dziennik „Rhein-Zeitung”: „Nasza mapa polityczna z wyborów na wybory staje się coraz bardziej barwna. Republika Federalna staje się Kolorową Republiką Niemiec”.
Chrześcijańscy demokraci ponieśli dotkliwe straty w wyborach w Saarze i Turyngii (jednak nie w Saksonii), ale także SPD nie ma powodów do radości. W Saksonii socjaldemokraci zdobyli zaledwie 10,4% głosów, w Turyngii zaś znacznie wyprzedziło ich ugrupowanie Lafontaine’a, które osiągnęło 27,8%, a SPD tylko 18,5%. Mimo to jako warunek zawarcia czerwono-czerwonej koalicji rządowej w tym landzie SPD domaga się dla siebie urzędu premiera. W sondażach socjaldemokracja wciąż znacznie ustępuje chadekom. 13 września odbędzie się telewizyjna debata Angeli Merkel i kandydata SPD na kanclerza, federalnego ministra spraw zagranicznych Franka-Waltera Steinmeiera. Ale trudno tu oczekiwać przełomu. W przeciwieństwie do bojowego Schrödera, którego niespożyta energia zapewniła „towarzyszom” (Genossen) udział w koalicji rządowej przed czterema laty, Steinmeier nie jest potężnym szermierzem słowa.
Wydaje się, że przywódcy SPD popełnili błąd, rezygnując z koalicji z Partią Lewicy na płaszczyźnie federalnej. Tym samym socjaldemokracja zademonstrowała wyborcom, że nie ma mocnej woli władzy. Marzeniem Münteferinga i jego towarzyszy jest powyborcza „koalicja świateł drogowych”, czerwono-żółto-zielona (SPD, FDP i Zieloni) ze Steinmeierem jako kanclerzem. Ale taka konstelacja jest mało prawdopodobna. Liberałowie, którzy ostatnio rosną w siłę, widzą tylko chadeków jako swego partnera w rządzie.
Wśród konserwatystów po wyborach 30 sierpnia panują mieszane nastroje. Niektórzy dygnitarze CDU szepczą w kuluarach, że

kanclerka Merkel prowadzi

kampanię mało agresywnie, nie wprowadza elementów programowych. „Nie dotrzemy do celu, jadąc wagonem sypialnym”, powiedział chadecki premier Badenii-Wirtembergii, Günther Oettinger. Ale Merkel rozumie, że wyborcy doceniają ją jako spokojnego, unikającego ostrych ataków polityka. Woli nie podejmować walki programowej, ponieważ CDU/CSU musiałaby wtedy przedstawić swe pomysły gospodarcze i reformatorskie, które z pewnością nie spodobałyby się wielu obywatelom.
Wszystko wskazuje na to, że po elekcji 27 września Merkel pozostanie kanclerką, czy to na czele sojuszu chadeków z liberałami, czy też (co jest nieco mniej prawdopodobne) nowej wielkiej koalicji, z SPD jako młodszym i słabszym partnerem.
Komentatorzy zastanawiają się, co zamierza Lafontaine. „Napoleon z Saary” ma 65 lat, lecz na emeryturę polityczną się nie wybiera. Niewykluczone, że jego plany obejmują stworzenie czerwono-czerwonych koalicji w poszczególnych landach: w Berlinie, Kraju Saary, Turyngii, Brandenburgii, Meklemburgii-Pomorzu Przednim, być może nawet w Nadrenii Północnej-Westfalii. Dysponując taką platformą, Lafontaine mógłby przed elekcją do Bundestagu w 2013 r. zmusić na swych warunkach osłabioną SPD do zjednoczenia lewicy, a potem zadać konserwatystom druzgoczącą klęskę wyborczą. Przyszłość pokaże, czy tak się stanie.

Kto, ile i co dostanie
Według sondaży instytutu EMNID, przeprowadzonych dla telewizji N24 już po ostatnich wyborach do landtagów, SPD jako jedyna partia zyskała aż 2 punkty i może liczyć na 26-procentowe poparcie. Konserwatyści z CDU/CSU stracili jeden punkt i obecnie dysponują 34-procentowym poparciem. W poparciu dla liberałów z FDP (14%), Die Linke (11%) i Zielonych (11%) nie nastąpiły zmiany. Gdyby wybory do Bundestagu skończyły się takim wynikiem, chadecy i socjaldemokraci mogliby ponownie stworzyć wielką koalicję pod wodzą Angeli Merkel. Konstelacji czarno-żółtej (CDU/CSU i FDP) zabrakłoby ponad 2% głosów do absolutnej większości, podobnie jak hipotetycznej koalicji czerwono-czerwono-zielonej (SPD, Die Linke, Zieloni). Teoretycznie możliwa byłaby egzotyczna Jamajka, czarno-żółto-zielona (CDU/CSU, FDP i Zieloni), aczkolwiek ci ostatni wykluczyli na swym zjeździe zawieranie sojuszów z konserwatystami na szczeblu federalnym. Koalicja świateł drogowych (SPD, FDP, Zieloni) miałaby dość głosów, ale różnice programowe zwłaszcza między liberałami a Zielonymi są niebagatelne.

Wydanie: 2009, 36/2009

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy