Niemoralne skutki moralnej rewolucji

Niemoralne skutki moralnej rewolucji

Lustracyjna „prawda” wyzwala narodowo-katolicką prawicę od przeciwników politycznych Dzisiaj nie ma już wątpliwości, na czym polega rewolucja moralna zainicjowana przez budowniczych IV RP. Jak zwykle w działaniach wywrotowych chodzi o zmianę znaczeń pewnych pojęć, zastąpienie ich dotychczasowego sensu innym, lepiej służącym celom rewolucyjnych wizjonerów. Ofiarą moralnego gwałtu stały się tak podstawowe pojęcia jak prawda, uczciwość i wiara. Propagandziści nacjonalistyczno-populistycznej prawicy nie szczędzą wysiłku, aby z tych wartości uczynić wygodne narzędzie rozprawienia się z przeciwnikami politycznymi. Zacznijmy od prawdy. To jej przecież służyć ma lustracja. „Prawda nas wyzwoli!”, przekonują zwolennicy otwarcia archiwów SB. Trudno jednak podzielać to przekonanie, obserwując praktyki lustracyjne poprzedzające działanie ustawy, która te praktyki będzie twórczo rozwijać. Charakterystyczną cechą owego, jakoby wysoce moralnego, dochodzenia do prawdy jest bowiem uproszczenie, które całą lustrację zamienia w system masowej insynuacji. Likwidacja statusu pokrzywdzonego i Sądu Lustracyjnego, a wprowadzenie w zamian kategorii „traktowany jako osobowe źródło informacji” faktycznie oznacza, że każdy, kto miał kiedykolwiek i jakikolwiek kontakt ze Służbą Bezpieczeństwa, może być posądzony o agenturalność. Ale przecież to nie jest błąd, to tak właśnie ma być! Chodzi bowiem o tworzenie atmosfery moralnego linczu, w której kogo się chce, tego się skompromituje kompletnie i nieodwołalnie, bez niepotrzebnych intelektualnych zawijasów, zgodnie z zasadą: „Nieważne, czy to Iwan Iwanowicz ukradł rower, czy to jemu go ukradli”. Czy jeszcze parę lat temu informacja, że Kuroń rozmawiał z bezpieką, budziłaby jakiekolwiek emocje? Oczywiście, że rozmawiał, o czym zresztą sam barwnie, jak to On, opowiadał, nie czyniąc z tego żadnej tajemnicy. No proszę, a teraz informacja ta budzi emocje. To niewątpliwy efekt rewolucji moralnej. Pojawiają się wątpliwości i spekulacje, a przeciwnicy ideowi zacierają ręce. Jedni informację tę po faryzeuszowsku określają mianem „bolesnej”, a drudzy – jak faszyzujący ekstremiści z LPR – na jej podstawie nazywają Kuronia zdrajcą i domagają się odebrania Mu Orderu Orła Białego. W służbie lustracyjnej „prawdy” są dwie kategorie rycerzy. Pierwsza to historycy i dziennikarze, którzy z inspiracji politycznej, a nie naukowej, przekopują się przez esbeckie archiwa, jakoby bezstronnie i rzetelnie; natomiast druga to polityczni wodzireje, którzy, komentując znaleziska tych pierwszych, nadają odpowiedni ton interpretacji. Informacje z IPN najczęściej ich „porażają” i „przepełniają smutkiem”. Wszystko to zaś jest elementem ciągłej walki o elektorat. Tak, lustracyjna „prawda” rzeczywiście wyzwala, wyzwala narodowo-katolicką prawicę od przeciwników politycznych. Uczciwość – to jeden z najważniejszych sztandarów, pod którymi PiS prowadziło swoją kampanię wyborczą. To właśnie ta cecha miała szczególnie wyraziście odróżniać tę partię od jej politycznych rywali. Jak to wygląda dzisiaj? Nie będę pisał o poczynaniach Jacka Kurskiego, pieszczotliwie zwanego bulterierem, ani o sojuszu z Samoobroną. Nieporównanie groźniejsza jest inna cecha mentalności ludzi PiS, która rzeczywiście może spowodować rewolucyjne zmiany w polskiej obyczajowości. Tą cechą jest partykularyzm moralny, charakterystyczny dla ugrupowań fundamentalistycznych i dyktatorskich. Polega on na tym, że za kryterium uczciwości przyjmuje się zgodność działań z własnymi celami i zasadami postępowania, a nie z tymi, które uchodzą za uniwersalne. Aby być przy tym w zgodzie z własnym sumieniem, trzeba tylko umieć przekonać samego siebie (co jest dość łatwe) oraz otoczenie (z czym mogą być trudności), że cele i wartości własnego ugrupowania mają walor uniwersalny. Kiedy ma się niezłomne przekonanie, że działa się na rzecz ostatecznego i całkowitego wyzwolenia kraju z postkomunistycznego układu, wtedy właśnie nieuczciwe wydaje się w stosunku do tych wszystkich, których ten mityczny układ gnębił i – co gorsza – gnębi nadal, ograniczanie skuteczności sanacyjnych działań przez wzgląd na jakieś nieżyciowe zasady przyzwoitości. „Cel uświęca środki”, „Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”, „Co dobre dla nas, jest dobre dla Polski”, pokrzykują dziarsko politycy PiS i ich koalicjanci. Przy takim przedefiniowaniu pojęcia uczciwości można już bez żenady naginać prawne, moralne i obyczajowe reguły do własnych potrzeb. Marszałek Marek Jurek, który w Sejmie gorliwie wykonuje partyjne zadanie walki z „imposybilizmem”, może więc bez wewnętrznych oporów na przemian dziwić się i oburzać, gdy opozycja zarzuca mu rażącą stronniczość i manipulację. Niepohamowana pazerność w obsadzaniu swoimi ludźmi nawet trzeciorzędnych stanowisk w instytucjach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 39/2006

Kategorie: Opinie