Niewolnicy telewizji

Niewolnicy telewizji

TVP zachowuje się jak pretensjonalna panienka niepewna swojej tożsamości i atrakcyjności Prof. Wiesław Godzic, medioznawca, teoretyk filmu i mediów audiowizualnych z UJ i SWPS, autor ukazującej się właśnie na rynku książki „Telewizja i jej gatunki. Po Wielkim Bracie”. – Korespondent „New York Timesa” pisał w 1939 r., że telewizja nigdy nie będzie poważną konkurencją dla radia, bo ludzie nie mają czasu na siedzenie przed odbiornikiem z oczami wlepionymi w ekran. Dlaczego aż tak się mylił? – Dokładnie dziesięć lat później wszystko się zmieniło i telewizja pokonała kino. Te słowa powinny być przestrogą, byśmy mieli świadomość, jak szybko następują zmiany w mediach. Stajemy się ludźmi telewizyjnymi, na ogół o tym nie wiedząc. – Skąd tyle czarnowidztwa wokół telewizji? – Można tu zastosować formułę Karola Irzykowskiego, który przed laty pisał o kinie: „prawdziwy Europejczyk używa kina, ale się go wstydzi”. Otóż prawdziwy intelektualista używa telewizji, ale się jej wstydzi. Mam wielu kolegów, którzy mówią: „Nie oglądam”. Kiedy jednak zaczynam ich wypytywać, to przypominają sobie, że o 2. w nocy jest „taki fajny program”. Oglądanie telewizji jest rzeczą wstydliwą, ponieważ wiąże się z tendencją moral panic i medial panic, według której telewizja nie jest medium dla intelektualistów, a ponadto ubezwłasnowolnia „masy”. Nie edukuje, wprost przeciwnie – jest źródłem zła i przemocy. Propagatorami takiego myślenia byli zwolennicy szkoły frankfurckiej. Obawiam się, że wielu dzisiejszych przedstawicieli elit hołduje takiemu myśleniu. Dlatego podchodzą do telewizji zupełnie bezrefleksyjnie. Do dobrego tonu należy nieposiadanie telewizora. Znam przypadki z krakowskich szkół, gdzie nauczyciele wypuszczali uczniów na rozmowy o telewizji, a następnie tym, którzy wykazywali się największą wiedzą, stawiali dwóję, mówiąc: „Nie należy oglądać telewizji, kto ogląda – ten głupol”. Ale największym złem nie jest radykalna akcja przeciwko telewizji. Wystarczy, że się ją bagatelizuje bądź traktuje akcyjnie. Nawet nieistotna głupota, która pojawi się w jakiejś stacji, jest dobrym pretekstem, aby bezwzględnie niszczyć telewizję jako medium. – Więc, pana zdaniem, telewizja nie jest tylko onanizmem dla wzroku i chloroformem dla mózgu? – –Boleję, że w Polsce nie ma poważnej rozmowy o telewizji, nawet w obrębie tego medium. Telewizja nie umie wykorzystać swojej siły, a przecież uznawana jest za rodzaj bóstwa. Co więcej, u nas nie ma nastawienia na analizę programu telewizyjnego. U nas się osądza – ten pokazał się dobrze, a „Kiepscy” są głupi. Kiedy jednak spytamy dlaczego, mamy problemy z uzyskaniem odpowiedzi. – Co przesądziło, że telewizja poszła w kierunku reality? –- Myślę, że taki był duch czasu. A zadecydowały dwa czynniki – rozwój technologii, czyli łatwość tworzenia obrazów, oraz dostęp do kanału dystrybucji, jakim jest Internet. Tym samym przeszliśmy na zupełnie inny etap kontaktu z bóstwami. Dawniej bóstwem był Rudolf Valentino, świętość, do której nie mieliśmy dostępu. I nagle odbiorca zapragnął być takim Valentinem. Nikt nie przewidział szybkości rozwoju technologii. Wiadomo było natomiast, że jeśli rozwój technologii jest zorientowany na łatwość, dostępność i demokratyczność, to niewątpliwie powstanie telewizja dla normalsów. Telewizja, która będzie wypełniała ich pragnienia bycia kimś ważnym. – Przykładem telewizji dla normalsów był „Big Brother”. A jednak okazał się małą terapią wstrząsową dla Polaków. –- Big Brother” powstał w momencie, kiedy społeczeństwo polskie zachłysnęło się demokracją. Okazało się, że każdy może być gwiazdą. Idolem nie jest już tylko ten, kto ma szczególne predyspozycje. Niebagatelną rzeczą w tym wszystkim okazała się kwestia finansowa. Polacy odkryli rozmaite metody zdobywania pieniędzy na skróty. To była dla mnie bardzo niebezpieczna strona „BB”, ponieważ mógł on pokazać, że właściwie „wystarczy być” w odpowiednim momencie, a można zostać posłem czy wygrać duże pieniądze. 100 tys. ludzi biorących udział w castingu uwierzyło, że nie muszą się uczyć, pracować, zdobywać doświadczenia, bo wystarczy, że telewizja ich zauważy. – Czyli „BB” zmienił publiczność telewizyjną. –- Nie sądzę, by uczynił to w sposób bezpośredni. Był jedynie impulsem, który uruchomił i pobudził nastroje już wcześniej w społeczeństwie istniejące. Przed „BB” pojawiały się „biodokumenty”, gdzie ludzie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 30/2004

Kategorie: Media
Tagi: Tomasz Sygut