MSZ jest instytucją dość zblazowaną, jeśli chodzi o przejścia, nominacje i awanse, bo tu ciągle ktoś wyjeżdża i przyjeżdża. Więc trudno ludzi czymś zaskoczyć. A jednak się udało – to Agnieszka Wielowieyska. I jej przejście do Kancelarii Premiera na stanowisko dyrektora departamentu zagranicznego. Z punktu widzenia urzędniczej procedury to przejście to awans – dyrektor w Kancelarii Premiera ma wprawdzie pod sobą tylko kilka osób, ale jest łącznikiem między premierem a MSZ, masę spraw uzgadnia, także ma wpływ na nominacje ambasadorskie, de facto jest to szczebel wiceministra. I to mocnego wiceministra. Ale, powiedzmy sobie szczerze, przejście z MSZ do kancelarii, czy to premiera, czy prezydenta, nie jest czymś nadzwyczajnym. To ma miejsce. Rzeczą więc zaskakującą, jeśli chodzi o samo MSZ, była sama decyzja Wielowieyskiej, bo przechodząc do premiera, tym samym odeszła ze stanowiska dyrektora Departamentu Promocji. A była nim od tak dawna, że już chyba nikt w MSZ nie pamięta od kiedy. Wiadomo, że przyszła do ministerstwa za Skubiszewskiego, a potem szybko pokonała szczeble urzędniczej kariery, dotarła do stanowiska dyrektora departamentu i… już. Na tym stanowisku przeżyła kilku ministrów i kilku premierów. Bywało, próbowano ją odwołać – zasadzała się na nią min. Fotyga. Ba, jak wieść niesie, Wielowieyska dymisję miała już podpisaną, ale kilka godzin później została ona wycofana. Ale też, jak dobrze w MSZ się pamięta, poszła ona na kilkumiesięczny urlop bezpłatny, mówiąc pracownikom na odchodne, że najpewniej już tu nie wróci. Za Fotygi Wielowieyska musiała znosić jeszcze innego rodzaju wota nieufności – wrzucano jej do departamentu, na stanowiska zastępców, różne osoby. Najpierw była to była asystentka wiceministra Pawła Kowala (ta, która była w Radzie Nadzorczej Pałacu Kultury i Nauki). Potem był to mąż pani minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej, w cywilu dziennikarz piszący o turystyce i zagranicznych wyjazdach. Ona to wszystko zniosła, pozbywając się natrętów. Z kolei za Cimoszewicza proponowano jej wyjazd na placówkę, oczywiście w randze ambasadora. Na co odpowiedziała, że wyjazd za granicą ją nie interesuje. Jezu, jedna czwarta MSZ za to ambasadorowanie gotowa była się stracić honor i poważanie, a ona odpowiadała, że nie jest zainteresowana… Dlaczego? Różne teorie na ten temat w MSZ krążyły. A to taka, że ma liczną rodzinę, więc nie chce narażać jej zagranicznym wyjazdem. Albo też inna – że ma konie, jeździ na nich, i nie chce ich porzucać. Wypchnąć ją za granicę próbowano też inaczej – powołując się na zapis mówiący, że dyrektorem departamentu może być tylko osoba, która ma za sobą pobyt na zagranicznej placówce (skądinąd – słuszny to zapis). Nadaremnie – ta reguła dotyczyła wszystkich, a jej nie. Tak czy inaczej – Wielowieyska postawiła na swoim, została w kraju. I pewnie przeżywa teraz festiwal komplementów – bo już się kilka osób zdążyło napomknąć, że chętnie poszłoby z nią pracować, na drugą stronę alei Szucha… W sumie – to miła rzecz… Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj









