Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Teraz mamy czas kadrowych drobiazgów – Jacek Multanowski, dotychczasowy pierwszy radca ambasady w Gruzji, został ambasadorem, ludzie dyskutują, kto pojedzie na fajne placówki do Paryża (UNESCO, OECD) i Rzymu (FAO). Na których nie ma zbyt wiele pracy i odpowiedzialności, za to mieszka się w ładnym mieście i ma niezłą pensję.
Ale nie znaczy to, że życie w MSZ zamarło.
Grudzień i styczeń są o tyle ważnymi miesiącami w życiu resortu, że w tym czasie zapadają decyzje kadrowe dotyczące rotacji. Zmiany na placówkach odbywają się latem (wiadomo – szkolna przerwa wakacyjna), ale decyzje podejmowane są zimą, żeby wszyscy do wyjazdu (i powrotu) mieli czas się przygotować.
W historii MSZ wyglądało to różnie, bywały np. konkursy na poszczególne stanowiska, listy wisiały na korytarzu, można było zgłaszać swoje kandydatury, więc ludzie zgłaszali, potem dowiadywali się, że jedzie ktoś inny… Itd. itp. W tym roku minister Cimoszewicz zagrał va banque – sprawy rotacji przekazał w ręce sekretarza stanu Adama Daniela Rotfelda. I on do końca stycznia przyszłego roku ma się z tym uporać.
Ten ruch paru ludzi w MSZ nazwało już \”belkizmem\”. Dlaczego? Otóż zawsze w ostatnim roku szturm na placówki przypuszczają urzędnicy i politycy odchodzącej formacji. Tak było w roku 2001, kiedy za granicę, do \”przechowalni\”, wyjechało kilkudziesięciu urzędników z rządu Buzka (zdecydowana większość wciąż jest za granicą), tak – można się spodziewać – będzie w roku 2005. To są zresztą lata największej rotacji, bo najwięcej ambasadorów i urzędników wymieniono w roku 1993, 1997 i 2001.
Więc, teoretycznie, spodziewać się powinniśmy powtórzenia trendu. Ale może go nie być… A to za sprawą Rotfelda, który jest człowiekiem o takiej pozycji, że trudno przypuszczać, by mógł ulec jakimkolwiek naciskom. Rotfeld funkcjonuje inaczej, trochę na zasadzie nobliwego profesora. W dyskusjach wewnątrz kierownictwa to on najczęściej broni pracowników, którym przydarzyły się jakieś wpadki, szuka okoliczności łagodzących. Co przy pryncypialnym Cimoszewiczu jest swojego rodzaju wartością. Natomiast wysyłając ludzi za granicę, nie interesuje się ich politycznymi czy towarzyskimi powiązaniami, ale tym, co potrafią i jaki nasza dyplomacja może mieć z nich pożytek. I tyle. Klasycznym przykładem myślenia a la Rotfeld był pomysł wysłania Andrzeja Olechowskiego na ambasadora w USA, zresztą jego pomysł.
Chorobą naszego MSZ był system pozwalający wysyłać na placówki ludzi z politycznego układu. Często niekompetentnych – bywały przypadki, że nie znali nawet żadnych języków obcych. O czym zresztą kilka lat temu informowała Najwyższa Izba Kontroli. Pierwszą poważną tamę temu procederowi postawił Cimoszewicz, kiedy zorganizował testy językowe dla wyjeżdżających za granicę. Teraz będzie tama numer dwa – czyli prof. Rotfeld.
Tylko kto wtedy za granicę wyjedzie?

Wydanie: 2004, 51/2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy