Bez uprzedzeń Nikt nie powiedział przekonująco tyle złego o premierze Buzku, co on sam o sobie w mało treściwym poza tym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Popełnił coś zbliżonego do eutanazji politycznej, przyznając się, że o wysokości deficytu budżetowego dowiedział się dopiero 8 sierpnia i że ta wiadomość była dla niego niespodzianką. Mieliśmy więc premiera nie umiejącego przewidywać skutków swej polityki ani na cztery lata na przód, ani nawet na klika miesięcy. Jeżeli nie przewidywał, to może nie interesował się faktami decydującymi o stanie finansów państwa? Czym w takim razie zajmował się szef rządu? Prawdopodobnie tym, co zapowiedział, obejmując rząd: wprowadzaniem ładu moralnego, przezwyciężaniem złej przeszłości i dokańczaniem solidarnościowej rewolucji. Ładu moralnego trudno się doszukać w jego rządach, ale rewolucję solidarnościową dokończył. Przypomnijmy oczywistość: deficyt budżetowy w wysokości 80 miliardów złotych jest rezultatem działań rządu Jerzego Buzka i większości parlamentarnej, która ten rząd wyłoniła i utrzymywała przy życiu do końca kadencji. W systemie rządów parlamentarnych nielogiczne i nie do przyjęcia jest oddzielanie odpowiedzialności politycznej rządu od odpowiedzialności jego większości sejmowej. Stosunku szefa rządu do tej większości nie można sobie ustanowić dowolnie, przywódca większości zostaje premierem, a jeśli się od tego uchyli, to pozostają dwie możliwości: albo premier staje się przywódcą większości, albo jest figurantem i popychadłem klik, a państwo nie ma szefa rządu. Wolałbym poważnie potraktować rolę i osobę Jerzego Buzka i obciążyć go odpowiedzialnością za deficyt, ale on sam zarówno we wspomnianym wywiadzie, jak również w innych wypowiedziach przedstawia się jako bezwolny figurant, który poza robieniem ładu moralnego niczego nie mógł, poważnymi sprawami interesował się tylko po łebkach i katastrofy finansów publicznych nie przewidywał. Po swoją władzę premierowską sięgnął dopiero wtedy, gdy ujawnił się uczciwy minister i trzeba było go ukarać, zgodnie z wymaganiami ładu moralnego. Jeśli pozwalał, aby kierowało nim z tylnego siedzenia „zaplecze polityczne” w osobach Krzaklewskiego, Żaka, Szkaradka, czy jakiegoś Janiaka, to jego sprawa, nam krytyka tych osób nie wystarczy, a nawet nas ona wcale nie interesuje, bo głosujemy nie na jakieś „zaplecza”, lecz na partie. I nie zgadzamy się, aby z debaty wyborczej wyłączyć najważniejsze problemy kraju. Dzielenie pieniędzy budżetowych to trochę poważniejsze zadanie niż wszystkie lustracje i dekomunizacje. Nie ma dla ludzi w czasach pokojowych ważniejszej rzeczy niż zdobywanie środków do życia na poziomie, jaki uważają dla siebie za odpowiedni. Wydawałoby się, że nikt nie jest lepiej przygotowany do zrozumienia doniosłości zaspokajania potrzeb konsumpcyjnych niż rządząca nami „Solidarność”. Pamiętamy, dzięki czemu powstała, pamiętamy marsze głodowe w czasie, gdy spożycie mięsa na osobę było największe w całej polskiej historii i wielu zapewne przypomni sobie, jakie oburzenie wywołała w hali Oliwii (podczas pierwszego zjazdu) wiadomość, iż rząd chce podwyższyć ceny papierosów. Jeżeli tak ważną dla ludzi jest dostępność dóbr materialnych, to jeszcze ważniejsze powinno być ich wytwarzanie. Polityka demokratyczna powinna służyć przede wszystkim gospodarce, problemy gospodarcze z natury rzeczy znajdują się w centrum uwagi demokratycznych społeczeństw. Jeżeli politycy spychają te problemy z pierwszego planu, aby w ich miejsce postawić swoje ideologiczne obsesje, swoje partyjne manie, to ludzie postrzegają to jako rodzaj przemocy, jako symboliczny ucisk i złości ich, gdy propagandyści świecą im przy tym w oczy ich indywidualną wolnością. Jesteśmy wolni jako jednostki, bo każdy z nas może bez pozwolenia wyjechać na koniec świata, ale nie czujemy się wolni jako obywatele, gdy w państwie na pierwszy plan wysuwa się tematy wyrosłe z namiętności walk partyjnych, podczas gdy problematyka gospodarcza, a więc to wszystko, co wiąże się z naszymi najelementarniejszymi potrzebami, traktowane jest powierzchownie i ustawiane w roli narzędzia służącego rzeczywistym lub chimerycznym celom partyjnej polityki. Sala sejmowa w ciągu minionych 12 lat wypełniała się po brzegi, gdy debatowano o różnych sposobach „dekomunizacji” i pustoszała, gdy na porządku dziennym znajdowały się kwestie gospodarcze, nieraz o żywotnym znaczeniu. Odzwierciedla to panujący „system wartości”, przejawia rzeczywistą „aksjologię” posierpniowej klasy politycznej. Myślenie o dzisiejszych warunkach według wartości „posierpniowych” i narzucanie społeczeństwu tych wartości środkami państwa jest nienaturalne, a wszystko co nienaturalne, trąci tyranią. Pascal dobrze powiedział:
Tagi:
Bronisław Łagowski









