Lektura właściwie obowiązkowa

Uf, uf, uf. Przeczytałem wreszcie „Milenium. Historia ostatniego tysiąclecia” Felipe Fernandeza Armesta. Czytałem chyba przez pół roku i doczytać nie mogłem. Autor pisze jakimś zadziwiająco złożonym, długim, rzekłbym falistym zdaniem, odwołuje się do nie zawsze znanych nazwisk i wydarzeń, czasem trudno zgadnąć, czy coś twierdzi, czy temu zaprzecza. Poza tym dzieło jest ogromne.
Mimo to uważam, że książkę trzeba przeczytać, chociaż kupiłem ją po obniżonej cenie; niechybny znak, że amatorów na nią mało. Armesto jest bodaj Kreolem, który wywędrował do Anglii i został wykładowcą Oxfordu, bagatela. A książka przedstawia panoramę świata od tysiącznego roku po 1993 i jest pasjonująca, zaskakująca, niesłychanie bogata, pomysłowa i co tam jeszcze najlepszego powiedzieć można. Barokowy styl służy niuansom, chociaż wymaga takiego skupienia, że po dwóch godzinach lektury czytelnik jest po prostu zmęczony. Nawiasem mówiąc, to memento dla mnie samego, bo i ja mam podobne skłonności. Ale kudy mi tam do Armesta, w złym i dobrym znaczeniu. Autor rozpoczyna od panoramy świata tysiąc lat temu, w której, owszem, jest Europa, lecz na ostatnim miejscu. Przed nią jest wiele innych kultur – japońska, bizantyjska, mahometańska, chińska, liczne państwa afrykańskie i amerykańskie-prekolumbijskie. Świat „zachodni” to tylko „cypelek u boku Azji”. Znaczenie jego jest podrzędne. Na pierwszy plan wybija się islam, pod każdym zresztą względem. Terytorialnym, demograficznym, kulturalnym, ekonomicznym. Armesto właśnie islam uważa za cywilizację przyszłości, która dziw, że nie zwyciężyła dotąd. Jednak islam się dzisiaj przebudził i być może zadominuje nad chrześcijaństwem. Właściwie tylko odkrycie Ameryki przez Europejczyków sprawiło, że dotąd nie poszliśmy z torbami. Poza tym Europa była opóźniona kulturowo w stosunku do Chin i w ogóle Orientu, proporcje zmieniły się względnie niedawno i nie jest powiedziane, czy na stałe.
Armesto bynajmniej nie uważa Europy za pępek świata, zasypując czytelnika relacjami o przeróżnych cywilizacjach, które uważa za równie ważne. Jego książka jest nasycona i wręcz przesycona różnymi koncepcjami, których nawet wyliczyć nie sposób. Więc choćby teza, że „wody łączą, góry dzielą” – cywilizacja rozwijała się nad Nilem, potem nad Morzem Śródziemnym, potem nad Atlantykiem, a teraz nad Pacyfikiem. Pewnie tak, ale czy w obliczu rozwoju lotnictwa to się nie zmieni?
Oprócz historii książka ma swoją stronę prognostyczną, trochę konserwatywną, trochę pesymistyczną. Wedle autora, faszyzm i komunizm bynajmniej nie skończyły się i te, a może także inne totalizmy powrócą. Za to wielkie, zwłaszcza federacyjne państwa się rozpadną. Natomiast nie trzeba się bać bomby demograficznej, bo na dłuższą metę sytuacja się ustabilizuje. Otóż nie zgadzam się z żadną prognozą autora, ale dyskusja z nim wymagałaby już nie artykułu, a całej książki. Armesto nie docenia zmian w ludzkiej mentalności, nie docenia też technologii i nieuniknionych przemian przez nią spowodowanych. Przyznaję mu, że widzenie świata w perspektywie niezmiernie długich ciągów czasowych skłania do ostrożności w ferowaniu jakichkolwiek wyroków. Raczej to, co już było, w jakiejś nowej formie i miejscu powróci znowu. Jednak tym razem weszliśmy już tak głęboko w naturę świata i samego człowieka, że zmiany będą wręcz wstrząsające i właściwie nie sposób ich przewidzieć. Również i prognoza rozpadu miast i powrotu ludzkości do życia wiejskiego wydaje mi się wątpliwa albo co najmniej prawdziwa w połowie.
Ale w sumie dzieło Armesta jest prawdziwie imponujące. Nawet jeśli się z nim nie zgodzimy, przeczytać je trzeba, bo właściwie nie ma niczego podobnego w takiej, o ironio, krótkiej postaci. Te 700 stron dużego formatu zapisanego drobną czcionką to naprawdę niewiele wobec zawrotnej wielorakości zjawisk składających się na naszą historię. Czemu właśnie „Milenium” daje arcygodne świadectwo.

 

Wydanie: 19/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy