Anna Tatarkiewicz (utopistka) Ważność wydarzenia historycznego ocenia się na podstawie znajomości jego następstw, a te ujawniają się dopiero po upływie długiego czasu. Karol Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca Próbę odpowiedzi na tytułowe pytanie podjął prof. Modzelewski w pokaźnym tomie (427 str.) pod tytułem „Zajeździmy kobyłę historii” (jest to cytat z Majakowskiego). Głęboko szanuję prof. Modzelewskiego za doniosły dorobek naukowy, a zwłaszcza za ideowość. Dowiódł jej latami spędzonymi w PRL-owskich więzieniach, a także – co ważne – zachowaniem po pamiętnym roku 1989. Prof. Modzelewski nie włączył się do „elity finansowej” (jak uczynili poniektórzy prominentni przedstawiciele zarówno postkomuchów, jak i postsolidaruchów), lecz powrócił do pracy naukowej, parę lat temu zaś (jak dowiadujemy się z „wyznań poobijanego jeźdźca”) zasilił grono bezpartyjnych ludzi lewicy, do którego należę nieomal od dzieciństwa. Nie śmiałabym porównywać się z prof. Modzelewskim, ale tak się składa, że jako nastolatka (maturę zdałam wiosną 1939 r.) marzyłam o pracy naukowej związanej z filologią klasyczną (jedną z moich pierwszych dziecięcych lektur była „Mitologia Greków i Rzymian” Alberta Zippera, galicyjski podręcznik do szkół średnich)… Wojna z różnych względów przekreśliła moje plany, ale pozostało mi zainteresowanie mitami oraz – właściwy naukowcom – nawyk dociekania prawdy. Co prawda mój śp. mąż, matematyk, oraz nasz syn, fizyk, od lat wbijali mi do głowy, że żadna dyscyplina humanistyczna nie jest nauką, m.in. dlatego, że jej prawdy są niesprawdzalne, a terminologia – żenująco nieprecyzyjna. Te zarzuty wydają mi się w dużej mierze nie do odparcia, nie od dziś się nad nimi zastanawiam i właściwie całkiem ostatnio chyba zrozumiałam, dlaczego tak jest. Otóż w naukach ścisłych najistotniejszą funkcję pełni intelekt, uczucia nie mają tu żadnego znaczenia. Humaniści natomiast zajmują się stosunkami międzyludzkimi, a ludzie, jak wiadomo, nie są racjonalni i kierują się przede wszystkim emocjami – pozytywnymi bądź negatywnymi. A emocje są niemierzalne i trudno je precyzyjnie określać. W dodatku – jak podobno naukowo stwierdzono – twórcze zdolności do nauk ścisłych przeważnie idą w parze z niedoborem uczuciowości. Z moich osobistych obserwacji wynika zaś, że kierunki humanistyczne nader często wybierają osoby, które w szkole mają problemy ze zwykłą matematyką. Dawne piątki, a obecne szóstki z tego przedmiotu nie świadczą jednak o predyspozycjach do uprawiania nauk ścisłych, natomiast sprzyjają nowatorstwu w humanistyce. Z tym że chyba niewiele osób łączy jakie takie zdolności do „rachunków” z wrażliwością uczuciową tak potrzebną humanistom. Uczuciom i wyobraźni zawdzięczamy mity, zarówno religijne, jak i polityczne. Tradycyjne mity religijne pierzchają pod naporem odkryć naukowych, polityczne zaś coraz częściej zderzają się dotkliwie z realiami. Prof. Modzelewski pisze, że należy do drugiego pokolenia rewolucjonistów. Wiara w rewolucję jest „jądrem gorejącym” komunizmu, a ideowym komunistą był przybrany ojciec i wychowawca autora „wyznań”, Zygmunt Modzelewski, więziony na Łubiance, a potem jeden z budowniczych PRL. Zmarł przedwcześnie w 1954 r., nie doczekawszy Października, a tym bardziej „Solidarności”. Ciekawe, jak reagowałby na te wydarzenia, zwłaszcza na dekadę Gomułki. A właśnie tow. „Wiesław” jest głównym negatywnym bohaterem książki prof. Modzelewskiego. I tu pozwolę sobie nie zgodzić się ze znakomitym mediewistą, który (moim zdaniem) jako komentator i poniekąd historyk czasów współczesnych przekracza cienką granicę między historiografią a mitotwórstwem. Mówiąc wprost – kosztem obiektywizmu współtworzy mit „Solidarności” od jej prapoczątków, jakimi były „wydarzenia marcowe” i sprawa „Dziadów”, a potem działalność „komandosów”. W 2005 r. ukazał się w nakładzie zaledwie 400 egzemplarzy specjalny numer „Pamiętnika Teatralnego” (396 str.), w całości poświęcony „Dziadom” Dejmka i związanym z tym wydarzeniem perturbacjom politycznym. W tym „Pamiętniku” znajdujemy przebogaty zestaw dokumentów, z których wynika, jak złożona była to sprawa i jak wiele pozostaje do wyjaśnienia. 25-lecie ostatecznego – miejmy nadzieję – odzyskania przez Polskę niepodległości powinno być po temu dobrą okazją. Nie będę wracać do tego (o czym nie ma mowy w „Pamiętniku”), że byłam pierwszą osobą, szeregową członkinią ówczesnego Związku Literatów Polskich, która już w grudniu 1967 r. próbowała zapobiec absurdalnej decyzji o konfiskacie „Dziadów”. Mój list na ten temat dzięki Sewerynowi Blumsztajnowi swego czasu ukazał się na łamach „Gazety Stołecznej”. Mniejsza z tym, naprawdę ważny jest kontekst
Tagi:
Anna Tatarkiewicz









