O stanie sędziowskim

ZAPISKI POLITYCZNE Zachowanie się na rozprawach sędziego Nizieńskiego i jego fałszywa rola wskazują dobitnie na prawdziwy radziecki rodowód prawa. Należy je uchylić możliwie szybko. Gdy krótko po wygranych po raz pierwszy wyborach prezy­denckich Aleksander Kwaśniewski zaproponował mi objęcie funk­cji polskiego Gaucka, zażądałem, aby ostateczne rozstrzygnięcia w materii lustracyjnej podejmowali sędziowie lub osoby mające uprawnienia do wykonywania tego zawodu. Nie zdawałem sobie jednak wówczas sprawy z moralnego i zawodowego poziomu stanu sędziowskiego. Pomijam w tej chwili doświadczenia, jakie wy­niosłem z własnej przegranej rozprawy, gdyż faktyczne koszta, jakie muszę ponieść, są tak mini­malne, iż nie ma o czym mówić na serio. Niedługo zabawię jednak czytelników “Przeglądu” serialem pod tytułem “proces”, w którym opiszę moje sądowe potyczki. W rzeczywistości warto mó­wić o doświadczeniach wyniesionych z obserwacji procesów lustracyjnych, będących – jak do­tychczas – raczej hańbą polskiego sądownictwa niż jego chlubą. Ogólną, prawną charakterysty­kę tego, co się dzieje z naszą przesławną lustracją, daje miniaturowa statystyka. Na cztery roz­prawy kasacyjne przed Sądem Najwyższym aż trzy sprawy uległy umorzeniu, czy też uchyleniu wyroków poprzednich instancji. Wczorajsze wiadomości radiowe przyniosły pierwsze relacje o uznaniu oświadczenia lustracyj­nego Józefa Oleksego jako nieprawdziwego. Pierwszą moją myślą było stwierdzenie, “a jednak go dopadli”, bo coś takiego było zapowiadane przez ludzi prawicy, gdy ujawniono skandaliczną aferę bezpieczniacką, w której dawni nasi prześladowcy, wyżsi oficerowie służb specjalnych, oskarżyli – bez jakichkolwiek podstaw – Józefa Oleksego o szpiegostwo. Tym razem z przeszłości wysunęła się podła, stara łapa zemsty, a jej straszliwe szpony zacisnę­ły się znowu na osobie dobrego i uczciwego człowieka, jakim jest Józef Oleksy. Wyglądałoby to może nawet nieco groźniej, gdyby nie fakt, że całkiem niedawno widzieliśmy, jak pan rzecznik Nizieński ze swoim zastępcą oraz zespołem sędziów Sądu Lustracyjnego w Warszawie, w doboro­wym towarzystwie pana ministra od służb specjalnych, odegrali cyrk prawny nad osobami prezy­dentów Wałęsy i Kwaśniewskiego. Po tym widowisku, częściowo pokazanym publiczności, zrozu­miałem prozaiczną przyczynę utajnienia rozpraw lustracyjnych. One zwyczajnie kompromitują za­równo sędziów, jak i oskarżycieli, nie wiadomo, kogo bardziej. Zrozumiałem też, iż po tym, co by­ło, nie znajdą się tak łatwo w Polsce ludzie darzący naszych sędziów szacunkiem i zaufaniem, da­jący wiarę temu, iż ferowane wyroki bywają sprawiedliwe. A wspomniana przeze mnie niedawno sprawa senatora Jurczyka, prezydenta Szczecina, czyli kara nałożona na uczciwego człowieka bez jakiejkolwiek winy z jego strony. Na dodatek jest to ty­powa sądowa zbrodnia, wykonana przeciw człowiekowi o statusie jednego ze współczesnych bo­haterów narodowych. Powinienem skończyć pisanie o tej sprawie banalnym zwrotem, iż ufam, że błędy zostaną na­prawione – tylko kłopot z tą moją ufnością jakiej we mnie nie ma. Gdyby do tych jednoznacznie politycznych zbrodni sądowych, dokonanych i zamierzonych, nie dochodziły tysiące spraw sza­rych ludzi, bądź to fałszywie są­dzonych krzywdzącymi wyrokami, bądź unikających należnej im kary już to za zwyczajne łapówki, już z fałszywych założeń prawnych – można by wierzyć, iż cała ta choroba sądownictwa jest zjawiskiem przejściowym. Niestety, fakty mówią, że nasz system sądowniczy jest poważnie chory i żadne korekty prawa tu nic nie pomogą, póki surowy miecz sprawiedliwości nie wypleni z szeregów sędziowskich tych wszystkich, dla których nie powinno tam być miejsca. I jeszcze jedna sprawa związana z nieprawomocnym orzeczeniem w sprawie Józefa Oleksego. Słuchałem radiowej rozmowy z człowiekiem tylko co głęboko zranionym niesprawiedliwym, jego zdaniem, wyrokiem, a więc wyczulonym na każde słowo niewłaściwie przez dziennikarzy użyte, na każde przeinaczenie tekstu orzeczenia, na wszystko, co dotyczy tej bolesnej sprawy. Gdybym za czasów kierowania przeze mnie dużą redakcją radiową usłyszał podobną rozmowę, wszak nie z przestępcą, dziennikarz uzyskałby informację, iż musi szukać sobie pracy w innej redakcji. Dziennikarz nie jest sędzią w żadnej sprawie sądowej, może najwyżej o jej istnieniu informować. Roz­mówcy Premiera Oleksego zachowywali się jak posiłkowi prokuratorzy. Zadawali pytania mające unieprawdopodobnić opinie wypowiadane przez pana Premiera. Nie by­li nawet minimalnie grzeczni. Raczej zachowywali się napastliwie. Nie mam dobrej marki w środowisku dziennikarzy, gdyż ostro je krytykuję, a nieraz potępiam. Także rozmowę z Premierem Oleksym uważam za naganną. Wiele razy już pisałem o tym, że karierę dziennikarską

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 44/2000

Kategorie: Felietony