O Stanisławie Kani (1927-2020)

O Stanisławie Kani (1927-2020)

Warszawa, 1980-09. Posiedzenie Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (KC PZPR). Nz. od lewej: wicepremier rządu Mieczysław Rakowski, premier Wojciech Jaruzelski i I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania. Dokładny dzień wydarzenia nieustalony. ma PAP/Jan Morek

Józef Tejchma – członek Biura Politycznego KC PZPR (1968-1980), wicepremier w latach 1972-1979, dwukrotnie pełnił funkcję ministra kultury i sztuki (1974-1978, 1980-1982), minister oświaty i wychowania (1979-1980). Stanisław Kania – co go pchało do przodu, co było motorem jego kariery? – Myślę, że odpowiedź jest prosta: bardzo złe położenie wyjściowe, jako młodego człowieka ze wsi. Pamiętam ten czas, zaraz po wojnie. To wtedy zrodziła się taka zbiorowa ambicja – mówię zbiorowa, bo mnie także ogarnęła, i tysiące innych – żeby wyrwać się ze środowiska wiejskiego, zajść jak najdalej, jak najwyżej. Żadne inne motywy nie mogły wchodzić w grę. Przecież wtedy nie myślało się o tym, żeby zostać ministrem, politykiem wysokiego szczebla. Chodziło o to, żeby się uwolnić od ciężaru życia na wsi, nie być obciążeniem dla rodziny i budować samodzielne życie. A władza ludowa dawała takie możliwości. – Tak! To cała tajemnica, nierozumiana dziś przez wielu, jak to się stało, że tamta władza, nazywana ludową, miała jakieś poparcie. Bo oni myślą w kategoriach wyższych wartości, wolności, demokracji itd., a wtedy to nie odgrywało wielkiej roli. Jeśli była jakaś wartość główna – to uczyć się! Bo na wsi wcześniej właściwie nie było żadnej możliwości, by znaleźć się w nurcie awansu oświatowego. Po wojnie okazja się pojawiła. I trzeba było ją wykorzystać? – Tak było. Ja przed tą moją rewolucją oświatową pracowałem w różnych miejscach: u gospodarza, bogatego rolnika, w sklepie jako subiekt. Potem, jak tylko wojna się skończyła, pootwierały się różne drogi życiowe i gdy w Łańcucie powstało liceum, bardzo ciekawe, wybitne, to szybko się oderwałem od wszystkich wiejskich powiązań i tam poszedłem się uczyć. Myślę, że nasze drogi, moja i Stanisława Kani, są podobne. Spotkaliście się pierwszy raz w ZMP? – Tak. Ja przyjechałem do Warszawy z Łańcuta, a on już tu działał, na szczeblu wojewódzkim. Złączyła nas organizacja młodzieżowa, ZMP. On nie był przecież pryncypialnym towarzyszem, raczej pragmatykiem. – Na ogół, jak się myśli o ludziach ze szczebla aparatu partyjnego, to uważa się, że to jacyś dogmatycy. A Kania był człowiekiem praktycznym. I wszędzie, gdzie się znalazł, patrzył na swoje zadania od strony bardzo praktycznej, jak je wykonać. Bez zbędnej ideologii. To była jego zaleta. Takim go pan zapamiętał? – Takim go pamiętam i taki mnie przyciągał. Wprawdzie nasze usposobienia trochę się różniły, moje na rzecz oświaty, kultury, jego na rzecz rolnictwa, rozumianego konkretnie, jako produkcja. Ale obaj pochodziliśmy z rejonów wiejskich, więc szybko znaleźliśmy wspólny język. On w partii nadzorował MSW, a pan kulturę. Między tymi pionami były tarcia. – W każdym razie nie widziałem go nigdy jako człowieka zakochanego w kulturze, w teatrze. Ważniejsze dla niego były sprawy praktyczne. Pamięta go pan z grudnia 1970 r.? – Nie tylko pamiętam, ale i w jakimś sensie wtedy współdziałaliśmy – w odejściu Gomułki i przyjściu Gierka. Kania był gomułkowcem, tak jak ja. Ale kiedy narastał kryzys, trzeba było działać, by to zatrzymać. I działaliście. – To był też strach przed konsekwencjami złej polityki. Najbardziej bałem się tłumu, który wtargnie do KC i będzie robił swoje porządki. Kania był mocną postacią za Gierka? – Był mocny, ale osłabiało go to, że nie miał swojego środowiska. Ja miałem – to była kultura, ludzie kultury, twórcy. A Kania? Co to za środowisko pracownicy SB? Owszem, są wpływowi, ale raczej w tym, żeby coś zablokować, zatrzymać. Kania miał także w opiece wojsko. Ale wojsko miało swojego ministra, więc jego dostęp do generałów, oficerów nie był taki łatwy. Dlaczego został pierwszym sekretarzem po Gierku? – Kulis nie znam. Wtedy mnie nie było w kraju, byłem ambasadorem w Szwajcarii. Ze Szwajcarii wrócił pan do kraju, na stanowisko ministra kultury. – Po raz drugi! Żegnając się ze Szwajcarią, miałem spotkanie z dziekanem korpusu dyplomatycznego, był nim nuncjusz papieski. Radził mi: „Nie dajcie się pchać w żadne skrajności! Rozwiązujcie swoje sprawy sami!”. Na końcu mnie pobłogosławił, uścisnął, jakbym szedł na wojnę. A z Kanią… Gdy został pierwszym sekretarzem, napisałem do niego list. Że w kraju zaistniała taka sytuacja, że nie mam nic do roboty w Szwajcarii jako ambasador, ale mogę pomóc w ważnych sprawach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2020, 2020

Kategorie: Sylwetki