Obawy i nadzieje nowych mieszczan

Obawy i nadzieje nowych mieszczan

Beata Kochanska i dyr. SP Jerzy Jablonski z podopiecznymi.

Liczące 2 tys. mieszkańców Sanniki nieoczekiwanie zostały miastem W Nowy Rok fajerwerki rozświetliły niebo nad magistratem. Elity świętują, ludność urąga władzy. Ma wyrosnąć starówka, której nigdy tu nie było. Na razie w Sannikach na plac przyszłej budowy szyderczo wołają „pastwisko”. – To był mój pomysł i tylko mój. Status miasta pozwala sięgnąć po dodatkowe środki unijne, przede wszystkim na rewitalizację miast – chełpi się burmistrz Gabriel Wieczorek. Rozebrał straszące w centrum osady czworaki, gdzie przez 100 lat kolejno gnieździli się parobkowie, robotnicy cukrowni, pracownicy PGR, a ostatnio 35 rodzin wymagających wsparcia opieki społecznej. Wywędrowały do nowo oddanych lokali socjalnych w Sannikach. Pozostała rozległa, prawie kwadratowa parcela. Ma się na niej zmieścić rynek okolony kolorowymi kamieniczkami. Partery zatętnią życiem: pierwsza w osadzie kawiarnia, sklepiki tych, co obecnie handlują w blaszanych budach, słowem: barwne miejsce spotkań, ocenia burmistrz. – Zainwestowane pieniądze publiczne przyciągają kapitał prywatny. W dwa lata musimy przygotować plan zagospodarowania przestrzennego, za trzy-cztery będzie efekt. – O, już jest lepiej: podatki wzrosły. Choć to mój grunt i budynek, podatek od nieruchomości wzrósł o 500 zł – zżyma się właściciel sklepu spożywczo-monopolowego. – Coś się zmieni, jak się burmistrz zmieni. Bo ten nic nie zrobił poza zadłużeniem gminy na 50 mln. – Podatki wzrosną, nie oszukujmy się, a z obietnic i tak nic nie będzie – ocenia ekspedientka w aptece. – Opłaty wzrosną. Wywóz śmieci podrożał z 7 na 8 zł, a i za wodę będziemy płacić więcej, choć jej jakość jest niska – dorzuca klientka. Przysiółek Mocarzewo demonstruje przywiązanie do wiejskości. Stoi przed szansą przekształcenia w osiedle miasta Sanniki. Gwarantuje to unia personalna poprzez wspólnego sołtysa. Bo Sanniki sołtysa zachowają, polska specyfika. Na spotkanie w remizie OSP stawia się 20 z 78 mieszkańców Mocarzewa. Jak jeden mąż głosują na piśmie za odrębnym, własnym sołtysem. Skąd ta jednomyślność? Burmistrz nie może wyjść z podziwu. – To jest sekret – szepce siostra Wiktoria Pękala z miejscowego klasztoru Sióstr Zmartwychwstanek. – Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! – wtóruje jej głos z sali. – Jeszcze jesteśmy w szoku. Odbieramy telefony z całej Polski, czy to te Sanniki, czy inne – siostra wyraźnie przewodzi zebranym i choć burmistrz z sekretarzem i radną siedzą przy stole prezydialnym, wyglądają, jakby stali przed plutonem egzekucyjnym. Pada pierwszy strzał: – Latarni się doczekamy?! – To szaleństwo… – broni się burmistrz Wieczorek. – Szaleńcy zdobędą Królestwo Niebieskie – teatralnym szeptem sztyletuje siostra Wiktoria. Zebrani nie ufają władzy. – Wólka ma sołtysa, to latarnie mają, było komu za tym chodzić. Nam nikt nie podpowiedział, że możemy mieć sołtysa. Bunt narasta, więc władza uspokaja: – Powołaniem odrębnego sołectwa zajmie się komisja, zagadnienie stanie na sesji… – Kto może iść na tę sesję? – sala już przeszła do samoorganizacji. Chce latarni w przysiółku, a choćby oświetlenia skrzyżowania. Wójt dwie kadencje nie postawił, może sołtys wychodzi. Nie, nie potrzebują świetlicy wiejskiej. Na następne zebranie nie zajrzą już do remizy w Sannikach. Spotkanie będzie „u nas”, czyli w klasztorze. Zaciszna, otwarta o każdej porze plebania, wzniesiona jak i tutejszy kościół z fundacji Natansonów, miejscowych dziedziców. Parafia liczy 3,8 tys. dusz, chodzących regularnie na mszę – ok. 1 tys., średnia diecezjalna, słabiej niż w kraju. – W ogłoszeniach duszpasterskich na Nowy Rok podałem w tonie entuzjastycznym, że to dowartościowanie Sannik, nasza miejscowość rośnie, staje się bardziej znacząca – ks. dziekan Stanisław Dujka nie agituje za PiS. Jego ojciec był ludowcem. Po wojnie, przed referendum 3 x TAK, siedział za to w więzieniu. – Dzieciaki powtarzają to, co usłyszą w domu: „Miasto wam dopiero pokaże, ile to wszystko będzie kosztowało”, „Podatki podniosą” – cytuje Beata Kochańska, nauczycielka informatyki. – To fajne małe miasteczko, gdzie jest cichutko i człowiek po pracy może odpocząć. Córce Beaty zdarza się sarknąć: – Mamo, nie rób wiochy! Na studiach w Płocku stykała się z obelgą „ty wsiunie”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2018, 2018

Kategorie: Kraj