Obsesja?

Nie, nie wpadłem jeszcze w obsesję europejsko-unijno-referendalną, choć pewnie mi to grozi. Coraz trudniej bowiem przychodzi mi przyglądanie się, jak kolejne władze, instancje i osoby robią wszystko co w ich mocy, aby zarówno wynik, jak i frekwencja w zbliżającym się bezlitośnie referendum były możliwie najgorsze. Nie mam na myśli osób i instancji, które integracji unijnej są przeciwne, te bowiem nie wydają mi się aż tak skuteczne, lecz na odwrót – tych, którzy mają pełne gęby integracji, biorąc za to w większości stosowne pieniądze. Nie wiem więc, kto organizował próbne referendum w Prudniku, nie rozumiem, dlaczego akurat w Prudniku, i nie znam szczegółów. Ale wiem, że w tym próbnym referendum wzięło udział 27% osób uprawnionych do głosowania, z których większość, owszem, wypowiedziała się za Unią. Ale co z tego, skoro gdyby w całej Polsce było tak jak w Prudniku, to referendum byłoby nieważne. Dzisiaj w całej Polsce ponad 70% ankietowanych twierdzi, że weźmie udział w referendum, zapewne podobnie było także w Prudniku. Na Węgrzech zaś taką wolę deklarowało ponad 90%, lecz do urn poszło zaledwie 46%, co u nas znowu oznaczałoby przegraną. Kto wyciąga wnioski z tych zdarzeń i jakie? O Prudniku zaś milczy się raczej dyskretnie, jak o puszczeniu bąka na towarzyskiej herbatce. Ale idźmy dalej. Aby zadbać o frekwencję

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 19/2003, 2003

Kategorie: Felietony