Naukowe opracowania historyczne nie zastąpią świadectw bezpośrednich uczestników wydarzeń. Wspomnienia pojedynczych osób potrafią odkryć nam nieopisane lub źle opisane aspekty przeszłości. Opisy czynione na gorąco po kilkudziesięciu latach bywa, że pogłębiają, uzupełniają lub korygują syntetyczne ujęcia, do których się przyzwyczailiśmy. Dzienniki doktora Zygmunta Klukowskiego z czasów wojny ukazały się po raz pierwszy w 1958 roku i otrzymały wówczas nagrodę „Polityki”. Obecne wydanie Ośrodka Karta jest dwukrotnie obszerniejsze (chociaż jeszcze nie pełne) i zawiera wspomnienia z okresu międzywojennego (krótki, ale kapitalny wizerunek premiera generała Sławoja Składkowskiego, postaci nadspodziewanie malowniczej) oraz z lat powojennych. Zygmunt Klukowski był dyrektorem szpitala w miasteczku Szczebrzeszynie, ponadto społecznikiem, działaczem kulturalnym, a w czasie wojny jedną z ważniejszych postaci Armii Krajowej na Zamojszczyźnie. Z wieloma dowódcami oddziałów leśnych łączyły go także związki przyjaźni. Korzystali z jego pomocy i gościny. Z okupacyjnych zapisków wyłania się obraz wprost koszmarny. Niemcy ogarnięci szałem zabijania. Ludność żydowska (około połowy mieszkańców), zanim została wywieziona do obozów zagłady, dręczona w sposób najbrutalniejszy i perfidny; w jednym z pogromów gestapowcy zamordowali ponad sto osób, po czym zażądali od Judenratu zwrotu kosztów za użyte kule. W szukaniu kryjówek bierze udział kilku chłopców żydowskich w nadziei, że gestapowcy darują im życie. Oczywiście nie darowali. Kiedy indziej za doprowadzenie Żyda na posterunek Niemcy obiecali nagrodę, którą miał zapłacić doprowadzony. Abstrakcyjne słowa naukowego opisu nie oddają grozy położenia, w jakim znalazła się także ludność, a zwłaszcza inteligencja polska. Ludzie wyraźnie podzielili się na dwie klasy według kryterium nie socjalnego, lecz moralnego. Jedna klasa niosąca pomoc, dająca schronienie ofiarom terroru, druga – zawsze gotowa do rabowania opuszczonych albo jeszcze nieopuszczonych żydowskich sklepików i mieszkań. Jedne wsie szukają pociechy w obrzędach swojej religii, inne zbiorowo, całymi okolicami przez nikogo nieprzymuszane przechodzą na prawosławie, bo Ukraińcy są uprzywilejowani. Ludzie dają się poznać od środka, o którym do tej pory oni sami nie mieli pojęcia. Armia Krajowa, według tego, co notuje doktor Klukowski, miała w swojej krótkiej historii dwa odmienne okresy, dwa oblicza. Początek był desperacki, ale szybko nastał okres heroiczno-romantyczny. Dla sterroryzowanej ludności „chłopcy z lasu” napadający na posterunki niemieckie lub urządzający manifestacje patriotyczne ze śpiewem „Jeszcze Polska nie zginęła” lub tylko paradujący ryzykownie z pistoletem na wierzchu po ulicy miasteczka, mieli niesamowity urok. Nie można było opanować wzruszenia podczas urządzanych w lesie uroczystości patriotycznych, nabożeństw w intencji Ojczyzny, defilad odbieranych przez dowódców i całej tej aury patriotycznej, przypominającej partyzantkę z 1863 r. AK zdobywa władzę już pod okupacją. Rozkazy niemieckie są wykonywane opornie i tylko pod groźbą śmierci; rozkazy, a raczej polecenia AK – z gorliwością i najskrupulatniej. Z pewnością nie zawsze tak było, ale Klukowski daje przykłady w jego przekonaniu typowe. Dla ludności polskiej jest oczywiste, że po zakończeniu wojny ludzie Armii Krajowej przejmą władzę i będą mieli do tego pełne prawo. Postanowienie Sowietów, że AK musi być zniszczona, i przejęcie tego celu przez nową władzę było przeżyciem w najwyższym stopniu przygnębiającym. Z tego przeżycia wielu Polaków nie mogło się otrząsnąć przez kilkadziesiąt lat, a niektórzy jeszcze dziś je imitują. Drugi okres w historii AK zaczął się, zanim Armia Radziecka przekroczyła Bug. Nocną zmorą mieszkańców były bandy rabusiów, a także morderców podszywające się pod AK. Partyzanci próbowali zrobić z nimi porządek, ale skutek był mizerny. Zaczęła się natomiast rzecz straszna w samej partyzantce akowskiej. Coraz szerzej sięgała ona po metody bandyckie, z morderstwami dla rabunku włącznie. Kryminalizacja oddziałów AK wzmogła się w pierwszych latach nowej władzy. Zygmunt Klukowski – jak wspomniałem -pozostawał w stosunkach bliskiej zażyłości z dowódcami AK, zwłaszcza z legendarnym w tamtych okolicach „Podkową”. Nie przeszkodziło to partyzantom z oddziału tegoż „Podkowy” wtargnąć do jego mieszkania, pobić go ciężko, sterroryzować domowników i obrabować z pieniędzy i wszystkiego, co zdołali wynieść. Klukowski był aresztowany przez Niemców, później przeszedł długie śledztwo w UB i nigdy, ani razu nie został uderzony ani przez jednych, ani przez drugich. Zmaltretował go dopiero partyzant z oddziału dobrze mu znanego.
Tagi:
Bronisław Łagowski









