W policji nie brakowało ludzi nikczemnych, ale byli też funkcjonariusze, którzy pokazali, czym jest godność człowieka Setna rocznica utworzenia Policji Państwowej skłania do przypomnienia dziejów tej formacji. Powołana do pilnowania porządku, w II Rzeczypospolitej wielokrotnie była wykorzystywana do brutalnego pacyfikowania strajków. A za tzw. granatową policją, działającą w latach II wojny światowej, do tej pory ciągnie się odium kolaboracji. Powojenny chaos „Organy bezpieczeństwa pozostawiają wiele do życzenia, bo biorą pieniądze i śpią po domach, zamiast pilnować, i wcale nie troszczą się o to, by swe obowiązki sumiennie spełnić”, skarżył się w połowie 1919 r. Józef Ostachowski, poseł Polskiego Zjednoczenia Ludowego. Rzeczywiście wyniszczone wojną ziemie II Rzeczypospolitej stały się terenem rabunków, morderstw i bandytyzmu na niespotykaną wcześniej skalę. – Główną przyczyną takiego stanu rzeczy – tłumaczy historyk dr Sławomir Franc – było ogromne zubożenie społeczeństwa po zakończonych działaniach wojennych oraz wręcz szabrowniczych zachowaniach żołnierzy zaborczych armii wycofujących się z dawnego Królestwa Polskiego. Chcąc zaradzić piętrzącym się problemom, ustawą z 24 lipca 1919 r. utworzono Policję Państwową. Wcześniej w poszczególnych częściach kraju funkcjonowały różnego rodzaju formacje policyjne i milicyjne, których zadaniem było pilnowanie porządku. Jeśli jednak wierzyć cytowanemu posłowi Ostachowskiemu, nie zawsze wywiązywały się one ze swoich obowiązków. Konieczność istnienia służby policyjnej nie budzi dziś wątpliwości, lecz sto lat temu przyjęcie ustawy spotkało się z licznymi głosami krytyki. Zdaniem niektórych dziennikarzy i polityków powołanie organów bezpieczeństwa państwa prowadziło do ponownego zniewolenia społeczeństwa. Podczas debaty sejmowej poprzedzającej przyjęcie ustawy ks. Kazimierz Lutosławski zwrócił uwagę, że „dotychczasowa tradycja niewoli, zmuszająca Polaków do używania metod spisku, pokutowała nadal w stosunkach społeczno-politycznych oraz miała wpływ na postawę wielu obywateli sprzeciwiających się tworzeniu organów bezpieczeństwa”. Trudne początki Mimo głosów sprzeciwu powołanie Policji Państwowej było pierwszym krokiem do kodyfikacji systemu prawnego odrodzonej Rzeczypospolitej. Warto pamiętać, że aż do lat 30. w II RP oficjalnie obowiązywały trzy kodeksy karne, odziedziczone po czasach zaborów. Na terenach, które wcześniej wchodziły w skład Imperium Rosyjskiego, stosowano kodeks karny z 1903 r., tzw. kodeks Tagancewa. Na ziemiach dwóch pozostałych zaborów obowiązywały regulacje jeszcze starsze, bo sięgające połowy XIX w. – Franciscana z 1852 r. (zabór austro-węgierski) oraz Reichsstrafgesetzbuch z 1871 r. (Cesarstwo Niemieckie). Utrzymujące się rozbicie prawne udało się znieść dopiero w 1932 r., kiedy ustanowiono dla całego kraju tzw. kodeks Makarewicza, uznany powszechnie za nowoczesny i odpowiadający potrzebom tamtych czasów. Policja miała za zadanie nie tylko zabezpieczanie porządku społecznego, ale także utrzymanie integralności państwa. Podobnie zatem jak w wojsku szeregi nowej służby w zdecydowanej większości zasilili rdzenni Polacy. Według dostępnych danych aż 95% funkcjonariuszy – zarówno niższego, jak i wyższego szczebla – było narodowości polskiej i wyznania rzymskokatolickiego. W 1923 r. zaledwie 253 szeregowych policjantów deklarowało inną niż polska narodowość, a 1205 nie należało do Kościoła katolickiego. Najliczniej do policji wstępowali rzemieślnicy i rolnicy, zdecydowanie rzadziej robotnicy i trudniący się handlem. Dawało się również zauważyć wysokie dysproporcje w wykształceniu. W 1923 r. studia miało skończone 289 policjantów, a wykształcenie elementarne deklarowało 30 280. Istniejące szkoły policyjne poddawano nieustającym reformom, podobnie zresztą jak obowiązujące kursy i programy nauczania. Do 1939 r. funkcjonowały dwa centra kształcenia: Szkoła Oficerska Policji Państwowej w Warszawie oraz Centralna Szkoła Policji Państwowej w Mostach Wielkich. Organizację policyjną udało się wprowadzić do wszystkich województw II RP dopiero w 1922 r., a więc trzy lata od uchwalenia ustawy. Jak wskazują historycy, mimo upływu czasu społeczeństwo postrzegało stróżów prawa głównie przez pryzmat podziałów terytorialnych. Prof. Robert Litwiński pisze, że „pochodzenie narodowościowe nakładało się na pochodzenie terytorialne. Na przykład ukraińscy mieszkańcy powiatu zbaraskiego inaczej odnosili się do policjanta narodowości ukraińskiej, a inaczej – narodowości polskiej, nawet wówczas, gdy pochodził z tej samej wsi, gminy itp. Sytuacja była jeszcze gorsza, jeżeli mieli do czynienia z osobami narodowości polskiej, a do tego pochodzącymi spoza tamtejszych terenów”. Tłumienie strajków i wystąpień narodowościowych Przez cały okres II RP skarżono się na brutalność i stronniczość policji. W aktach










