Orły do boju

Orły do boju

Plan minimum (czyli przyzwoitości) nakazuje polskim piłkarzom wyjście z grupy W ostatnim dniu maja na World Cup Stadium w Seulu mecz Francja-Senegal zainauguruje największy na naszym globie turniej piłki nożnej. Dopiero po raz drugi w historii impreza zgromadziła aż 32 finalistów, a po raz pierwszy rozegra się w Azji, i to w dwóch krajach – Korei i Japonii. Triumfator zostanie wyłoniony 30 czerwca na International Stadium w Jokohamie. W ciągu 31 dni będziemy mogli obejrzeć aż 64 spotkania rozgrywane na 20 stadionach. Atrakcja atrakcją, ale prawdę powiedziawszy, będzie to dawka trudna do przełknięcia nawet przez najbardziej wytrwałych smakoszy futbolu. Zatem przed nami wielka gra o sławę, prestiż i pieniądze. Określenie wielka gra wydaje się stanowczo za delikatne i nie oddaje istoty wydarzenia. To raczej wielka wojna. Wystarczy przytoczyć, co powiedział premier Silvio Berlusconi włoskim piłkarzom tuż przed ich odlotem do Japonii. „Jeśli Włochom nie uda się zdobyć Pucharu Świata, to jedyną piłką, jaka im zostanie, będzie aresztancka kula u nóg z kajdanami”. Coś jest na rzeczy, skoro do historii przeszło stwierdzenie słynnego Cesara Luisa Menottiego, selekcjonera Argentyny, która w 1978 r. sięgnęła po mistrzowską koronę: „Czeka mnie pomnik albo szubienica”. Do czego to wszystko może doprowadzić? Od sportowej rywalizacji nawet do tragedii! Otóż 22 czerwca 1994 r. na Rose Bowl w Pasadenie Kolumbia przegrała z gospodarzami finałów USA 1:2. Pierwszą bramkę stracili goście w 34. minucie po samobójczym strzale środkowego obrońcy Andreasa Escobara. Dziesięć dni później, po powrocie do kraju, 27-letni zawodnik został zastrzelony przez szaleńca krzyczącego: „Goool, goool, goool!”. Czekaliśmy tak długo… …aż 16 lat, by ekipa w biało-czerwonych strojach znów dołączyła do światowej elity. Po raz pierwszy udało nam się zagrać w finałach jeszcze przed wybuchem II wojny światowej – w 1938 roku we Francji – a o dramatycznym spotkaniu z Brazylią (5:6) krążą do dzisiaj legendy. Ponownie Polacy pojawili się na najbardziej prestiżowej imprezie piłkarskiej w 1974 r., by na niemieckich stadionach pod wodzą trenera stulecia, Kazimierza Górskiego, wywalczyć trzecie miejsce. Królem strzelców, po strzeleniu siedmiu bramek, po raz pierwszy (i jak na razie ostatni) został jeden z najszybszych wówczas napastników, Grzegorz Lato. Po latach, dziś senator RP, wspomina: „Jako 24-letni napastnik mieleckiej Stali pojechałem na mistrzostwa świata. Wcześniej znałem tę imprezę wyrywkowo, z transmisji telewizyjnych, lecz oczywiście to zupełnie co innego. Osobiście przekonałem się, co oznacza dla piłkarza uczestnictwo w finałach. To naprawdę niepowtarzalna historia. Z pewnością warto przypomnieć, że przed wyjazdem do Niemiec nasze notowania były niesłychanie niskie – nikt nie dawał nam szans, że cokolwiek będziemy w stanie tam zdziałać. Nawet wśród działaczy PZPN panowały nastroje: jedziemy, bo jedziemy. Wiadomo było przecież, że w naszej grupie eliminacyjnej znalazły się takie potęgi jak Włochy i Argentyna. Piłkarze z Ameryki Południowej przed mistrzostwami rozegrali kilka spotkań w Europie. Między innymi zremisowali z Anglikami na Wembley 2:2, a mogli nawet wygrać. Powszechnie uważano więc, że z grupy wyjdą Włochy i Argentyna, zaś Polska i Haiti są od odstrzału. A już w ogóle nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę wyjeżdżał z Niemiec jako król strzelców finałów”. W tym miejscu maleńki wtręt – przed kilkoma dniami nasi pierwsi grupowi rywale, Koreańczycy, zremisowali z Anglikami 1:1. Oby powtórzyła się historia, która… lubi się powtarzać. I jeszcze szczypta historii. Ekipa orłów Górskiego wprowadziła nasz futbol na światowe salony, a jej członkowie z nieodżałowanej pamięci Kazimierzem Deyną cieszą się wielką estymą w całym kraju. Orły zapoczątkowały tłuste lata polskiej piłki i reprezentacji. Jeszcze trzykrotnie (w latach 1978, 1982 i 1986) wywalczano awans do finałów. Sukces ekipy Górskiego powtórzono na hiszpańskich boiskach w 1982 r. pod kierunkiem Antoniego Piechniczka. Potem przez jakże długich 16 lat zazdrościliśmy innym i musieliśmy obchodzić się smakiem. Futbol na tak To określenie jest nierozerwalnie kojarzone z nazwiskiem Jerzego Engela, który 1 stycznia 2000 r. został selekcjonerem pierwszej reprezentacji Polski. Nowy szef kadry narodowej pracował, co prawda, w stołecznej Polonii, ale wcześniej (z krótką przerwą) spędził dziewięć lat na Cyprze. To sprawiło, iż dla zdecydowanej większości przedstawicieli mediów i kibiców był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 21/2002

Kategorie: Sport