To miała być tylko zabawa, urozmaicenie, którego większość spotkań potrzebuje po północy, kiedy pojawiają się pierwsze oznaki zmęczenia i część gości prosi o kawę, a część zerka tęsknie na kanapę. Dzień wcześniej zamówiłam talię – nie tę z klasyczną ikonografią, jaka pojawia się chociażby w filmie Romana Polańskiego „Dziewiąte wrota”, tylko kiczowatą, gotycką (karty „nekro”). Jedynie tę kurier był w stanie dostarczyć w ciągu 24 godzin. Zrobiłam szybki, powierzchowny research, bo pomysł był świeży i nie starczyło czasu na badania ani przepatrzenie źródeł – postanowiłam powołać osobny pokój do czytania tarota, gdzie znudzeni goście będą mogli odpocząć, słuchając wróżbitki (czyli mnie), która prawdę im powie. Jednak nawet tych kilka randomowych lektur uwrażliwiło mnie na „pierwszy kontakt z talią”. Miał być wyjątkowy. Trzeba wtedy w skupieniu obserwować własne reakcje i odczucia, „zapoznać się z kartami”. Już to mi się nie udało – trudno było zachować powagę, jeszcze zanim do kuchni zaczęli wchodzić ludzie i pytać ironicznie, czy coś czuję, jeszcze zanim jedną z kart liznął pies, a do drugiej przykleił się żółtawy skrawek kiszonki. Cały dzień próbowałam przyswoić kolejne symbole, aż w końcu zdesperowana zapisałam sobie adres strony internetowej w stylu „Baza znaków i znaczeń”. Owszem, to ściąga, ale (pobieżnie) wyjaśnia symbolikę „maga”, „wisielca”, „głupca”, „papieżycy”, „trójki kielichów”, „diabła”, „giermka mieczy” itd. Pomyślałam, że częścią wyposażenia pokoju wróżb może się stać dyskretny laptop, wszak to byt astralny. Ostatecznie uznałam, że i tak zaangażowałam się za bardzo, bo przecież do pokoju wejdą może trzy, cztery osoby, i to te najbardziej pijane – głównie po to, żeby zrobić zdjęcie. Wreszcie przyszedł wieczór, wybiła siódma i zebraliśmy się w umówionym miejscu. Na końcu korytarza, obok saloniku z żarciem, przygotowano pokój do tarota: ciemnopomarańczowy, z okrągłym zabytkowym lustrem i wysokimi sufitami (byliśmy w kamienicy). Po lewej stronie stała stara rzeźbiona szafa, po prawej dwa dębowe łóżka. Na środku zaś czekał okrągły stolik z metalową tacką i białą, szydełkową serwetą, jaką kładziemy na, za przeproszeniem, jajka, kiedy przychodzi Wielkanoc. Już w holu, gdzie goście obdarowali mnie hojnie (m.in. białą szałwią i peruwiańskim drewnem Palo Santo), pytano mnie, jak długa jest kolejka do tarota. Popyt na usługę był onieśmielający. Wkrótce niemal siłą wepchnięto mnie do pokoju. Naprzeciwko usiadła koleżanka i wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi oczami. Zaczęłam improwizować. Najpierw przy pomocy asystentki (w tej roli wystąpiła reżyserka teatralna) podpaliłam białą szałwię i okadziłam kumpelę, bredząc coś o oczyszczaniu aury (po zakończeniu rytuału dobrze jest się wykąpać w wodzie z dodatkiem soli, ale na taką infrastrukturę nie było nas stać). Rozłożyłam zatem karty i zaczęłam je omawiać, starając się reprezentować znośny poziom literacki, dobrze spożytkować wiedzę o przyjaciołach, a do tego nikogo nie obrazić. Szło mi nieźle tak do trzeciej osoby, kiedy to do pokoju wszedł filozof prof. Koczanowicz, który, jak wiadomo, na wszystkim się zna i strach z nim kupować kwiaty, czytać wiersze itd., a teraz się okazało, że strach także wróżyć. Wkrótce zaczął korygować moje odczyty, sprawdzać symbole w telefonie, aż wreszcie przejrzał karty i uznał je za „jakieś dziwne”, bez symboli odwróconych, fałszywe i w ogóle – niewarte dalszej lektury. Do ad hoc powołanej loży komentatorów dołączył młody, dociekliwy poeta K., który zadawał kartom jakby dodatkowe pytania z offu. Teraz każdy chciał, żebym mu wróżyła, ale z pomocą profesora i przy asyście poety (reżyserka wciąż podawała ogień). Kto by pomyślał: w racjonalnie usposobionej paczce, wśród ateistów (z wyjątkami), w katolickim kraju takie zabobony? Takie praktyki pogańskie, które są przecież „przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy”? Do czego doprowadził nas ten rząd?! Własne urodziny opuściłam trzeźwa, zmęczona, z ubraniem przesiąkniętym dymem. Idąc ulicą Włodkowica, natykałam się na foliowe gwiazdy w błocie – ślady po gościach. Na drugi dzień dostałam mnóstwo esemesów z zaproszeniami na tarota. Okazuje się, że masa ludzi ma chociaż jedną talijkę w szufladzie. Pytania zadawajcie Państwo kartom konkretne. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint