Otwieranie Rosji
Na Kremlu powiało życzliwością, choć wcześniej rosyjska prasa pisała, że naszprezydent przyleciał do kraju, którego nie lubią jego rodacy Dusza rosyjska łaknie dowodów, że świat nie spisał Rosji na straty. Obolali z powodu utraty dawnej potęgi politycy i zwyczajni ludzie szczególnie żywo reagują na wszelkie dowody szacunku dla swego kraju. Dlatego, kiedy Aleksander Kwaśniewski wręczał na terenie Ambasady RP w Moskwie odznaczenia dla oficerów rosyjskiego MSW, którzy uczestniczyli w akcji uwolnienia dwóch Polek, porwanych przed prawie dziesięcioma miesiącami w Dagestanie i przetrzymywanych potem w Czeczenii, miejscowi obserwatorzy nie kryli zadowolenia. Obecny na uroczystości minister spraw wewnętrznych Federacji Rosyjskiej, Władimir Ruszajło, publicznie zauważył, że Polacy jako pierwsi docenili w ten sposób działania komandosów, którzy – nierzadko z narażeniem życia – uwolnili tylko w ostatnich latach ponad 50 obcokrajowców z rąk kaukaskich bandytów. – Jeśli chcieliście kruszyć lody, jakie zatarasowały wam dostęp do naszych serc, nie mogliście zrobić mądrzejszego kroku – skomentował ten fakt miejscowy biznesmen. Od podziękowań za odznaczenia dla rosyjskich milicjantów rozpoczęła się także rozmowa na Kremlu z Władimirem Putinem. Rzadko uśmiechający się prezydent Rosji z zaskakującą zwłaszcza stałych bywalców kremlowskich sal życzliwością i serdecznością mówił o uwolnieniu naszych obywatelek jako symbolu, że Polacy i Rosjanie mogą sobie pomagać i potrafią potem taką pomoc właściwie nagrodzić. Sformułowania na temat słowiańskiej bliskości naszych narodów padały także przy innych okazjach. – Nawet nie przypuszczałem, że są tutaj jeszcze tak wielkie pokłady propolskich emocji i sentymentów – komentował swoje wrażenia z kolejnych rozmów Aleksander Kwaśniewski. Dziennikarze moskiewscy, relacjonujący pobyt polskiego prezydenta, zwracali jednak uwagę, że poza tradycyjnym ciepłem, z jakim przeciętny Rosjanin myśli o przeciętnym Polaku, narosła w ostatnich latach pomiędzy nami góra nieporozumień i wzajemnych pretensji. O “prymitywnych (antyrosyjskich) instynktach”, jakimi w polityce wobec Rosji posługuje się większość naszych polityków, choć nie sam prezydent Rzeczpospolitej, pisały przy okazji wizyty Aleksandra Kwaśniewskiego “Izwiestia”. Ten sam dziennik pozwolił sobie też na uwagę, że polski prezydent “nie poddał się antyrosyjskiej histerii i dlatego przyleciał do kraju, którego nie lubią jego rodacy”. – Warszawa Moskwy nie lubi – mówił kierowca mikrobusu, który wiózł nas ulicą Twerską w kierunku Kremla. Na Placu Czerwonym młodzi ludzie, w tym dziennikarze miejscowych mediów, dość agresywnie pytali, dlaczego Polacy zbroją się razem z NATO przeciwko Rosji, a nasi politycy szukają każdego pretekstu, by Rosję poniżyć. Okazuje się, że w zbiorowej pamięci moskwian jak zadra tkwi ciągle np. wspomnienie wyrzucenia przez polską policję z pociągu na warszawskim Dworcu Wschodnim rosyjskich podróżnych w 1994 roku. W rosyjskiej perspektywie każdy taki nasz ruch to dowód niechęci wobec dawnego “sojusznika”. Dlatego z zaskoczeniem młodzi moskwianie słuchali wyjaśnień, że np. wydalenie z naszego kraju dziewięciu rosyjskich dyplomatów, oskarżonych o szpiegostwo, miało w gruncie rzeczy bardziej wewnątrzpolityczny cel, aniżeli chęć rozpętania propagandowej wojny z Moskwą. Jeden z Rosjan zapytał z wyraźnym żalem: – Jakże tak można: deptać rosyjską flagę, dokuczać nam, traktować jak przedmiot rozgrywek na szczytach władzy? Czy Rosja już się dla was wcale nie liczy? W – gorzkich chwilami – dyskusjach o naszych konfliktach można było, oczywiście, odbijać piłkę także na rosyjskie podwórko. Dla uważnych obserwatorów nie jest tajemnicą, że i w Moskwie politycy różnią się w podejściu do Polski. Znaczna część rosyjskiego MSZ, zwłaszcza ta z imperialnym stażem, gotowa jest traktować nasz kraj jako mało ważny przystanek na drodze na Zachód. To tacy właśnie urzędnicy pisali rok temu depeszę z protestem przeciw nazywaniu wkroczenia 17 września 1939 roku Armii Czerwonej na teren Polski agresją. To oni forsują wciąż pomysł tworzenia “korytarza” do strefy Kaliningradu, nie rozumiejąc, że dla Polski to idea z wielu powodów (nie tylko historycznych i politycznych, ale choćby ekologicznych) nie do przyjęcia. Tyleż żartobliwe, co obraźliwe dla polskich uszu, powiedzenie: “Co tam, Polaczki”, słychać czasami nawet w korytarzach rosyjskiej władzy. Podczas pobytu Aleksandra Kwaśniewskiego ewidentnym dyplomatycznym zgrzytem i niepotrzebną przykrością dla polskich gości (przyleciał









