Padnij do kolan
Radzą jej sąsiadki: Nie o mężu – mordercy teraz myśl, lecz o sobie i dzieciach. Ona na to odpowiada, ze Kulawemu ślubowała… Cisza. Ani piania kogutów, ani skrzypienia drzwi, nawet dymu z komina znamionującego obecność człowieka. Na podwórzu mocno zniszczony, dawno nie używany wózek inwalidzki. Do domu wchodzi się przez nie domykające się drzwi. W izbie, która Kulawemu przez kilka ostatnich lat służyła za podręczny warsztat, prawie żadnych sprzętów, codziennego użytku, tylko stół z wyłamaną nogą, a przy nim czwórka młodszych dzieci. Niedziela. Troje starszych poszło do kościoła. Do niedawna Kulawy chodził po wolności, pracował, zarabiając jak mógł i potrafił na utrzymanie rodziny. Gdy wodery pękły i przepuszczały wodę, szwankował palnik w butli gazowej lub instalacja w samochodzie, był Kulawy na każde zawołanie: uczynny, rozmowny, drogo nie brał. Nie, absolutnie nie robił złego wrażenia: brzydkie słowo nigdy nie wyszło z ust, z pozostawionego do naprawy samochodu nigdy nie zginęły pieniądze, drogi sprzęt wędkarski, radiomagnetofon. Czy wiedząc, że Kulawy był wcześniej siedmiokrotnie karany za kradzieże, pobicia, nielegalne posiadanie broni, szłabym do niego sama tą urwaną nagle przy domu dróżką? Wiedząc, że wydobytym z przepastnych kieszeni roboczych spodni scyzorykiem zabije pewnej nocy własnego teścia? Wśród papierów, które po jego aresztowaniu żona przygotowała do spalenia (“mimo iż podczas rewizji policja ich nie zabrała, mogą dostać się w niepowołane ręce), są historie choroby, odpisy sądowych wyroków, zaświadczenia o stanie majątkowym spięte razem ze szkolnymi jeszcze świadectwami, teczki pism kierowanych do różnych instytucji z prośbą o pomoc. “Aby tę sprawę rozstrzygnąć i zrozumieć, bardzo bym prosił Wysoki Sąd o cierpliwość w czytaniu. Jestem w bardzo krytycznej sytuacji i moje siedmioro drobnych dzieci, a ja jestem inwalidą i całe 12 lat chodzę na kulach. (…) W młodym wieku, byłem człowiekiem wpływowym przez kolegów i przez nich dostałem się do więzienia. Tam ukończyłem dwie zawodówki i technikum samochodowe i liczyłem, że czegoś jeszcze w młodym życiu dokonam. Zdałem nawet na mistrza budowlanego, bo ten teren mocno się budował. Ale los chciał inaczej, uległem wypadkowi samochodowemu! Zostałem bez renty, bo wtedy rzemieślnicy byli ubezpieczeni tylko od wypadku przy pracy, zaś mój nastąpił w innych okolicznościach. Składki na ZUS nie miałem z czego płacić, dużo pieniędzy poszło na leczenie. Bo chciałem nadmienić, że po wypadku ożeniłem się z córką jedynaczką, a domek, w którym mieszkała z rodzicami, zaczął się rozwalać i niezbędny był remont tego domu i zabudowań. Gdy zwróciłem się do architektury o zgodę na wyciągnięcie piętra, okazało się, że był stawiany bez planu, na niesłusznej dzierżawie i działka pod nim nie była własnością teściów. Aby dostać zezwolenie i pożyczkę, musiałem kupić od skarbu państwa całe gospodarstwo”. NIGDY DOBREGO SŁOWA W dniu 15 grudnia, krew Romana L., zwanego dalej Dziadkiem, zawierała spory procent alkoholu. Dziadek miał na karku sześćdziesiątkę. Nie była to pierwsza kłótnią zięcia z teściem, już wcześniej dochodziło do pyskówek i awantur, a nawet przepychanek. Dziadek pił, ale bywały dni, gdy chodził trzeźwy, pracował nawet jako magazynier, lubił załatwić ludziom to i owo, bo państwowa posada stwarzała możliwości. Gratyfikacje brał w “naturze”. Nikt we wsi nie zaprzecza, że zięć Dziadka, mimo chromej nogi, a żona – wrodzonej wady serca i dzieci, które rodziła rok w rok, pracowali ciężko. – Moja matka – opowiada mi żona Kulasa – nie przyszła na ślub, miała za złe, że kryminalistę i kulasa biorę. Na początek zamieszkaliśmy we wspólnym pokoju z kuchnią: ja, mąż, matka, ojciec, który od mojego był starszy tylko o kilka lat, w pokoju z kuchnią w czwórkę, potem w piątkę, szóstkę, gdy przychodziły dzieci. Kochałam męża bardzo i rodziców też, ale w trakcie życia wyszły wielkie nieporozumienia, które z biegiem czasu jeszcze narastały. Sąsiedzi mówią, że mieliśmy za duże wymagania, za wysoko sięgaliśmy! Nawet jeżeli tak, to nie dla siebie przecież, dla dzieci. One też solą w oku zawsze były; po co tyle? A ja chciałam ich mieć dużo, będąc sama jedynaczką. Żeby móc później, w starości na któreś liczyć, bo na rodziców nie mogłam nigdy. Mąż, kiedy zamieszkał u mnie, podlał ławy pod fundamenty, związał ankrami ponad płytą wyciągnął piętro. Ojciec nie pomagał przy budowie wcale, mówił, że już dzieci









