Pamięć zwykła i narodowa

Pamięć zwykła i narodowa

O rozczarowaniach prof. Andrzeja Romanowskiego Gdybym miał najnowszemu zbiorowi publicystyki prof. Andrzeja Romanowskiego „Antykomunizm, czyli upadek Polski” nadać inny tytuł i użyć tylko jednego słowa, wybrałbym: ROZCZAROWANIA. Bo choć na książkę złożyły się teksty pisane przez lat ponad 20, tworzą one wyraźną całość – zapis rozczarowań autora. Czym? Ano prawie wszystkim w sferze publicznej, co było mu drogie i czemu poświęcił większą część życia: „Tygodnikiem Powszechnym”, Solidarnością, Unią Demokratyczną (później Wolności). Rozczarowania są rzeczą naturalną, jednak Andrzej Romanowski był „Tygodnika” długoletnim współpracownikiem i redaktorem, do obu zaś Unii nie tylko należał, ale i zasiadał w ich władzach. Gdy jednak stwierdził, że nie uda mu się przekonać kolegów w ważnych dlań sprawach, porzucił i pismo, i partię. Łatwo się mówi, trudniej robi, zwłaszcza w Polsce, gdzie względy towarzyskie znaczą więcej niż wszystkie inne. Za głoszenie rzeczy niepopularnych w środowisku płaci się osamotnieniem, co jeszcze nie jest najgorsze. Nie wiem, jak samotny czuje się Andrzej Romanowski, ale słyszeliśmy przecież, wiemy o atakach i groźbach pod jego adresem. Lista rozczarowań A to wcale nie koniec listy rozczarowań. Że zawiódł się na polskim Kościele, wiemy z poprzednich książek. W „Antykomunizmie” dochodzi do tego polski papież i… – co tu ukrywać – polski naród. Bagatela! No ale prof. Romanowski nie uprawia propagandy; swadę polemisty łączy z postawą naukowca, który nie milczy, jeśli widzi coś innego niż to, czego by sobie życzył. Jak ten profesor z rysunku Mleczki, mówiący do asystentów: „Głupia sprawa, okazało się, że wódka i papierosy są bardzo zdrowe”. To żart, ale poważny uczony musi być na coś takiego gotowy. O Janie Pawle II, owszem, pisuje się dziś krytycznie, ale głównie o jego domniemanym udziale w ukrywaniu pedofilii. Romanowski stawia zaś pytanie zasadnicze: jaki Kościół zostawił zmarły papież swojemu krajowi? I nie zachwyca go odpowiedź, jaka mu się nasuwa. Sam mam duży problem z tą postacią – urokowi „naszego papieża” trudno było nie ulec i dlatego tak trudno chłodnym okiem spojrzeć na jego spuściznę. Jego wybór miał znamiona cudu, podobnie jak pierwsza pielgrzymka, kiedy po drętwej mowie witających go oficjeli przemówił ludzkim językiem i „odnowił oblicze tej ziemi”. Po latach nie tak wielu okazało się, że jedną nowomowę zastąpiła druga. Papież wołał: „Brońcie krzyża!”, a cóż właściwie się stało? Tatarzy nas najechali i zamienili kościoły w meczety? Nie, wzywał po prostu: wciskajcie krzyż, gdzie się da, bo tak znaczycie terytorium dla Kościoła. Albo te żale, że po 1989 r. Kościół nie czuł się dostatecznie miłowany przez „Tygodnik Powszechny”. Kiedy przełożymy je z papieskiego na nasze, okaże się, że „TP” nie zawsze pisał to, czego biskupi sobie życzą. Wojna o zakaz aborcji, poprzedzona zwycięskim blitzkriegiem o religię w szkołach, sprawiła, że Kościół intelektualnie bardzo podupadł. A przecież w poprzedniej dekadzie w kościołach występowali intelektualiści będący z ortodoksją na bakier czy wręcz niewierzący. Przyszła wolność i już nawet nie wszystkich katolickich mówców tam wpuszczano. Kościołowi potrzebni byli nie katolicy otwarci, dzielący włos na czworo, ale karni żołnierze. Liczył się każdy, bodaj ostatni łajdak, jeśli tylko publicznie wypowiadał się „za życiem”. Nie działo się to wbrew papieżowi, przeciwnie; oszukujemy się, przeciwstawiając Kościół Wojtyły Kościołowi Rydzyka. To za polskiego papieża zaczął triumfować obskurantyzm, a górę wzięli ludzie pławiący się w nienawiści do inaczej myślących. Jeśli dzisiejsze wzmożenie narodowo-klerykalne widzi w Janie Pawle II swojego patrona, to… może ma rację? Impuls lustracji Ale nie rozczarowanie katolicyzmem skłoniło Andrzeja Romanowskiego do podjęcia kampanii publicystycznej, której owocem jest „Antykomunizm”. Impuls dała sprawa lustracji i związanego z nią Instytutu Pamięci Narodowej. Oprócz znanych już bojów antylustracyjnych książka przynosi nowe, jak ten późniejszy o lat kilka, a dotyczący sprawy Witolda Pileckiego. Posiadane przez IPN dokumenty świadczą o tym, że aresztowany rotmistrz już pierwszego dnia złożył obszerne zeznania, pogrążając siebie i współpracowników. Albo zatem nie jest bohaterem bez skazy, albo w aktach UB są fałsze. Oczywiście autor nie osądzał tej postaci, tak czy owak wybitnej, kwestionował jedynie dogmaty IPN, który głosi rzeczy dokładnie przeciwne: rotmistrz jest jak sztandar, a dokumenty są wiarygodne, bo „bezpieka samej siebie nie oszukiwała”. Publicysta

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 34/2020

Kategorie: Opinie