Wszystko w MSZ stanęło, minister i wiceministrowie się pakują, to już jest koniec. Owo zamrożenie dotknęło kilku kandydatów na ambasadorów, którzy nie zdążyli przejść przez procedury, ale i kandydata, którego już zaakceptowała sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych. Został on cofnięty (chyba że Rau da się jeszcze przekonać, w co wątpimy…) niemal z samego lotniska. Chodzi o Jędrzeja Kotarskiego, który miał został ambasadorem w Panamie. Ech, Panama! W przeróżnych wewnętrznych rankingach najatrakcyjniejszych placówek Panama stale zajmuje miejsce w czołówce. Na ministerialnych korytarzach nazywają ją polem golfowym, ośrodkiem wypoczynkowym, słońcem i plażą… Faktem jest bowiem, że delegacje z Warszawy zajeżdżają tam sporadycznie, więc mało co mąci spokój. Wielkich obowiązków ambasador nie ma, a dodatkowo akredytowany jest w Dominikanie, Gwatemali, Haiti, Hondurasie, Nikaragui, Salwadorze oraz Belize. Tylko realizować obowiązki dyplomatyczne… Do takiego oto raju lecieć miał dr Jędrzej Kotarski, pracownik naukowy z Uniwersytetu Łódzkiego. Gdyby doleciał, byłaby ciekawa sytuacja – bo ambasadorem w Peru od 2017 r. jest jego… mama, prof. Magdalena Śniadecka-Kotarska, wcześniej wykładająca na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. A dlaczego został zastopowany? Otóż postawione mu zostały poważne zarzuty. Działająca na Uniwersytecie Łódzkim komisja dyscyplinarna uznała, że „dr Jędrzej Kotarski, starając się o zatrudnienie w roli adiunkta, przekazał dziekanowi WSMiP życiorys naukowy, w którym przypisał sobie cztery nieistniejące publikacje. Rzekomo miały się one znajdować w polonijnych czasopismach. Redaktorzy naczelni tych czasopism jednak zaprzeczyli, by kiedykolwiek były w nich opublikowane”. Inny zarzut postawiony dr. Kotarskiemu dotyczył monografii „Etnopolityka w Meksyku”, którą napisał z matką. Komisja uznała, że ze 109 stron tej publikacji przypisanych Kotarskiemu „aż 40 można uznać za zapożyczenia i cytaty bez właściwego wskazania źródła”. W sumie chodzi o pięć rozdziałów, które są plagiatem artykułów hiszpańskojęzycznych. Kotarski temu wszystkiemu zaprzeczył, ale trudno polemizować z prawomocnym już orzeczeniem. Nie dziwmy się więc, że Rau, gdy dostał na biurko taki pasztet (który to już pracownik Uniwersytetu Łódzkiego ciągnięty przez niego za uszy okazuje się plagiatorem?), wpadł w szał. Raczej nie dlatego, że te informacje go zaskoczyły, bo jako profesor UŁ musiał o tym słyszeć, przynajmniej o działaniach komisji dyscyplinarnej, raczej dlatego, że sprawa stała się głośna. I wyjazd zablokował. Nie miał wyboru. Nie służy autorytetowi RP wysyłanie za granicę ludzi, których hipoteka nie wygląda za dobrze. Bo Kotarski pojechałby tam jako kto? Jako dyplomata? To byłaby jego pierwsza placówka. Naukowiec? Z oskarżeniami o plagiat? Osoba dobrze umocowana w aparacie władzy? To na pewno nie wchodzi w grę… Tak oto na koniec kierowania MSZ Zbigniew Rau się zagrał i zaplątał we własne nogi. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint