Jestem lewicowa, ale na XIX-wieczną modłę Anna Radziwiłł – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, dr nauk humanistycznych, nauczycielka historii od 1960 r., dyrektorka warszawskich liceów, była działaczka podziemnej „Solidarności”. Była już wiceministrem edukacji w latach 1989-92. Współtworzyła wtedy nową ustawę o oświacie i wprowadzała religię do szkół. W rządzie Jerzego Buzka była doradcą ministra Handkego podczas reformy systemu oświaty. Teraz stanowisko wiceministra zajęła po zwolnionym przez ministra Sawickiego pośle SLD, Franciszku Potulskim. – Wszyscy zwracają się teraz do pani „pani minister”. Mnie jednak jakoś bardziej pasuje „pani dyrektor”. Pamiętam panią z czasów swojego liceum. – Nazbierało się tytułów i stanowisk. Ale mam cichą nadzieję, że ocalę swoją osobowość. Niezależnie od tych wszystkich skrótów przed nazwiskiem. – W liceum najbardziej imponowało wszystkim to, że wystarczyło, iż rzuciła pani okiem na człowieka i od razu wiedziała, z jakiego przedmiotu jakie ma oceny. Mój kolega wrócił kiedyś po przerwie do klasy kompletnie zaskoczony, bo powiedziała mu pani, że nie może się doczekać, kiedy poprawi tę dwóję z polskiego. Skąd u pani taka pamięć? – Nie wiem. Może to jakieś cechy wrodzone? Ale poważnie mówiąc, to mnie szalenie interesują ludzie. Bez tego trudno w ogóle być nauczycielem, boby się zwariowało. – Ale na początku ludzie podchodzą do pani, proszę się nie obrażać, z… – Rezerwą? – Tak. I jeszcze ta wiecznie narzucona na ramiona marynarka i miękkie kapcie. Trochę w szkole sobie z tego żartowaliśmy. Ale do czasu, gdy przekonała pani wszystkich, że stoi murem za uczniem. I z wizyty na dyrektorskim dywaniku niemal każdy wychodził skruszony. To jakiś dar? – Oj, strasznie jestem zmuszana do psychoanalizy, czego ogólnie nie lubię. A szczerze, to te pogadanki, mam taką nadzieję, nie były wyłącznie moim monologiem. Może słuchałam uczniów, próbowałam nawiązać rozmowę, a nie tylko mówić, mówić i mówić. Rozmowa to w równych proporcjach mówienie i słuchanie. – A gdyby teraz, bez żadnych konsekwencji, dano pani jeszcze raz możliwość wyboru: fotel ministra czy stołek dyrektora szkoły. Co by pani wybrała? – To już problem metryki. Przyjście do ministerstwa jest moją ostatnią w życiu pracą. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Normalnie wieku się nie zdradza, ale w końcu urodziłam się przed II wojną. I jeszcze jedno: dla mnie ministrowanie od dyrektorowania szkole niewiele się różni. Cała oświata to taka większa szkoła. Ale może nie powinnam tak mówić, bo teraz w modzie jest dyskutowanie o systemach zarządzania, rysowanie różnych kółek i kwadracików. – To nie jest pani pierwszy kontakt z ministrowaniem i systemem edukacji. Trwa to już od 1989 r. Czy z tej perspektywy, pani zdaniem, wszystkie zmiany w edukacji idą w kierunku poprawy sytuacji ucznia i nauczyciela? – Tak naprawdę to jest pytanie o Polskę. Bo to, co się dzieje w edukacji, to przecież kawałek procesów zachodzących w całej Polsce. Głęboko wierzę, że to, co zaczęło się w 1989 r., jest słuszne. To droga prowadząca ku lepszemu. Tyle że w 1989 r. wydawała się dużo szersza i krótsza, niż się okazało. I to jest przyczyną wielu frustracji oraz rozczarowań. Starszym pokoleniom wydaje się, że droga sprzed 1989 r. była wygodniejsza. Tylko że wtedy prowadziła donikąd. To trochę jak w górach, gdy się idzie do schroniska. O, jaka wygodna, cudowna ścieżka. I zanadto w górę nie idzie. Tyle że ta nie prowadzi do schroniska. A obok jest druga ścieżka, skalista, pełno na niej kałuż. To ona jednak prowadzi do celu. – A na jakim etapie tej drogi jesteśmy? – Na mecie to my nigdy nie będziemy, bo wtedy będzie koniec świata. Te kałuże na drodze można trochę zasypywać. Ale nie czarujmy się, tak całkiem to się nie da. Mówiąc poważnie, jest już kilka pozytywów. Po pierwsze, nieprawdopodobnie szybki wzrost aspiracji edukacyjnych. W 1989 r. na wyższych studiach rocznika 19-latków było około 10%, teraz – blisko 45%. To już zupełnie inny świat edukacyjny. Są i kolejne różnice. 15 lat temu pełne średnie wykształcenie, czyli maturę, zdawało mniej więcej 40% uczniów. Teraz ponad 80%. Oczywiście, czasem za ilość trzeba płacić jakością. Ale ja ciągle uważam, że warto. – Czy reforma edukacji się opłaciła? – Reformowanie edukacji, czyli zmienianie z założeniem, że będzie lepiej, ciągle trwa. I raz są to skoki typu zmiany struktury, wprowadzania gimnazjów, odejście
Tagi:
Paulina Nowosielska









