Partie berdyczowskie

Z gadziej perspektywy

Mieczysław F. Rakowski, senior polityczny lewicy, zwykł przypominać młodszym popularne w zachodnich partiach powiedzenie. Zwycięska partia od pierwszego dnia po wyborach przygotowuje się do zwycięstwa w następnych. Niby truizm, ale spójrzmy na nasze partie polityczne. Tu można powyższe porzekadło zmienić. Zaraz po wygranych zachowuje się tak, jakby chciały władzę stracić. Jakby czteroletnia kadencja parlamentarna czy samorządowa zwycięskie ugrupowanie w zupełności zadowalała.
Taka krótka perspektywa wynikać może z braku tradycji dłuższego rządzenia. Od 1991 roku w naszym kraju, po kolejnych wyborach władza przechodziła od prawicy do lewicy. Była i jest często traktowana jak inwestycja krótkoterminowa. Udział, współudział w rządzeniu to przede wszystkim możliwość obsady stanowisk, dorobienia się. W mniejszym stopniu stworzenia struktur partyjnych, w najmniejszym – budowy zaplecza intelektualnego czy medialnego. Wymaganym, stawianym sobie minimum jest dziś obecność w parlamencie i samorządach. Bo posłowie i ich biura w praktyce tworzą struktury i zaplecze partii politycznych. Jeśli ugrupowanie posiada jeszcze licznych radnych, wpływy w wieloszczeblowych strukturach samorządowych, to nawet będąc w opozycji, taka partia przetrwa. Poczeka na zmianę nastrojów społecznych, wahnięcie się koniunktury, na czasami niespodziewaną dlań zmianę politycznych miejsc.
Krótka perspektywa wielu partii, zwłaszcza tych z centrum i z prawicy jest zrozumiała. Są to przeważnie byty młode, powstające w wyniku nieustannego procesu dzielenia i jednoczenia prawicy. Politycy prawicy nie muszą dotrzymywać przedwyborczych zobowiązań, bo w nowych wyborach zwykle występują w kostiumach nowych partii. Przegrywają ci, którzy chcą się wykazać cnotą wierności, paradoksalnie, ci najbardziej odpowiedzialni.
Krótka perspektywa obserwowana wśród działaczy lewicy wynika z ich biografii. Do SLD zapisała się spora grupa byłych działaczy PZPR średniego, lokalnego szczebla, których nie było w poprzedniczce Sojuszu, w SdRP. Partii opozycyjnej, nieustannie „dekomunizowanej”, ale pnącej się po drabinie popularności społecznej. Kiedy już z drabiny było widać nieuchronną władzę, kiedy powstawał SLD, to pojawili się ci „niezłomni”. Często dobiegający już wiekiem do politycznej emerytury. Pragnący mieć, nierzadko za wszelką cenę, swoje ostatnie „pięć minut”. No i w czasie tych minut zapewnić sobie lepszą starość.
Krótka perspektywa widoczna na naszej scenie politycznej wynika też z braku oceny posłów i radnych po zakończeniu ich kadencji. Powinny takiej dokonywać przede wszystkim media. Te nie potrafią zrobić tego w sposób rzetelny. Nie tylko dlatego, że są uwikłane w krótkoterminowe gry polityczne, że mieniąc się „niezależnymi” realizują doraźne interesy partii i partyjek.
Dziennikarze są w naszym kraju zwyczajnie niedouczeni, zwłaszcza ci młodsi, te „gwiazdy bufetów redakcyjnych”. Oceniając pracę posłów, notorycznie mylą ich kompetencje, żądają od nich działań przynależnych radnym. Wobec radnych są zwykle bezradni, bo nie znają szczegółowej, samorządowej problematyki. W efekcie posłowie i radni oceniani są wedle poziomu ich popularności, czyli urody, częstotliwości wystąpień w mediach, udziału w pokazach mody, kłótniach posiedzeniowych, bliskości hierarchii kościelnej.
Nic zatem dziwnego, że nie liczy się wierność programom wyborczym, głoszonym ideom. Zresztą każdy z tych „polytyków” wie, że programy wyborcze czyta zdecydowana mniejszość wybierających.
W Gródku nad Dunajcem przed Urzędem Gminy stanął niedawno drewniany, happeningowy pomnik „Władzy ku przestrodze”. Skrzyżowanie fotela z taczką. Nie wierzę, że władzę to wzruszy. Dopóki nie będzie w naszym kraju partii politycznych patrzących dalej niż jedna kadencja, dopóty rozliczanie władzy po kadencji będzie tożsame pisaniu na Berdyczów.

 

 

 

Wydanie: 2002, 30/2002

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy